Informacje
Autochton z miasta Kraków
5727.71 km wszystkie kilometry
629.91 km (11.00%) w terenie
14d 07h 01m czas na rowerze
16.14 km/h avg
629.91 km (11.00%) w terenie
14d 07h 01m czas na rowerze
16.14 km/h avg
Szukaj
Znajomi
Moje rowery
Archiwum
- 2013, Listopad.4.7
- 2013, Kwiecień.2.3
- 2012, Listopad.2.1
- 2012, Lipiec.3.7
- 2012, Czerwiec.5.7
- 2012, Maj.8.26
- 2012, Kwiecień.13.55
- 2012, Marzec.5.8
- 2011, Październik.2.11
- 2011, Lipiec.5.30
- 2011, Czerwiec.7.33
- 2011, Maj.1.7
- 2011, Kwiecień.8.41
- 2011, Marzec.1.7
- 2011, Styczeń.1.1
- 2010, Październik.3.9
- 2010, Wrzesień.3.10
- 2010, Sierpień.1.6
- 2010, Lipiec.7.27
- 2010, Czerwiec.4.22
- 2010, Maj.11.65
- 2010, Kwiecień.3.16
- 2010, Marzec.6.39
- 2010, Luty.5.25
- 2010, Styczeń.1.1
- 2009, Wrzesień.5.7
- 2009, Sierpień.20.7
- 2009, Lipiec.17.7
- 2009, Czerwiec.9.0
- 2009, Maj.6.0
- 2009, Marzec.1.0
Hala Boracza
d a n e w y j a z d u
Wczoraj przyjechałem do Radziechów, niestety bez roweru czego żałowałem już w drodze z Krakowa. Jeszcze przed przyjazdem kontaktowałem się z kolegą Maćkiem, ażeby w weekend wybrać się gdzieś w góry na dwóch kółkach, lecz ostatecznie nie zdecydowałem się na podróż z rowerem przy pomocy publicznych środków transportu, na jazdę rowerem jeszcze nie mam kondycji. 35.00 km
10.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
m <
W dniu dzisiejszym jednak przeprowadziłem szybką akcję i udało mi się zorganizować Gianta Yukona na potrzeby sobotniej wycieczki.
Wybór padł na Halę Boraczą. Przenetowane fotografie pochodzą z dwóch różnych aparatów, różnica zapewne będzie widoczna, gorsze zdjęcia są robione moim :)
Ruszyliśmy z Maćkiem przed południem, kierując się przez szczyt Matyski do Przybędzy i dalej do Węgierskiej Górki.
Poniższe zdjęcia prezentują widoki z Matyski właśnie. Jest to dość szczególne miejsce, to tutaj znajduje się Golgota Beskidów i niesamowity punkt widokowy na całą Kotlinę Żywiecką. Po drodze na szczyt mijamy stacje drogi krzyżowej, wszystkie można zobaczyć pod linkiem który umieściłem wcześniej, jest to krótki artykuł z wikipedii na temat Golgoty Beskidów.
Kotlina Żywiecka - widok z Matyski© autochton
Ostatnia stacja drogi krzyżowej© autochton
Maciek w trakcie zjazdu z Matyski na tle Beskidu Żywieckiego© autochton
W Węgierskiej Górce Maciek złapał gumę, zatem początek wycieczki był nie do końca szczęśliwy. Po małej przerwie ruszyliśmy do Żabnicy skąd dotarliśmy na Halę Boraczą. Droga na sam szczyt jest utwardzona i niczym to nie przypomina typowej jazdy po górach. Ale i to da się ominąć, gdyż skręciliśmy po drodze nie tam gdzie trzeba, dzięki czemu mieliśmy zafundowaną jazdę po leśnych ścieżkach.
W schronisku na hali polecam drożdżówki z borówkami. Nigdy w życiu nie kupiłem tak dużej i sycącej drożdżówki. Przyjemność taka kosztuje 3 złote :)
Widok z Hali Boraczej© autochton
Trasa powrotna biegła szlakiem niebieskim, ostatecznie zjechaliśmy do Cisca. W kilku momentach z racji zalegającego gdzieniegdzie śniegu i błota trzeba było rowery prowadzić pod górkę, zjazd wszystko wynagrodził. Ślizganie się po lodzie, zakopywanie w śniegu, bryzganie błotem i lawirowanie między kamieniami to wszystko to co autochtoni lubią najbardziej :) Po drodze oczywiście kilka sympatycznych widoków.
W drodze do Milówki - w tle Jezioro Żywieckie i góra Żar© autochton
Resztki zimy© autochton
Z Ciśca już tylko do Węgierskiej Górki i przez Przybędzę polami do Radziechów.
Powrót do Radziechów© autochton
Pierwszą górską wycieczkę w tym roku uznaję za udaną. Śnieg szybko znika dlatego trzeba optymistycznie patrzeć w przyszłość. Za tydzień rekonesans na Skrzycznem, przy pomyślnych wiatrach może uda się zdobyć szczyt :)
Takiego wała!
Po całym dniu pracy przed komputerem należało nieco odpocząć od tej przeklętej maszyny. Dzisiaj ruszyłem w przeciwnym kierunku do Tyńca. Nad Wisłą, potem przez Łęg (Tak to odmieniać? Pytanie do autochtonów.), kawałek laskiem, znów nad Wisłą do mostu Wandy. Starałem się omijać jak to tylko możliwe drogi, wały przeciwpowodziowe są idealnym substytutem :)
Po przekroczeniu mostu ruszyłem w prawo wałami nadwiślanymi. Jedzie się tą trasą bardzo elegancko gdyż jeszcze nie jest zarośnięta trawą. Po drodze hektary wypalonych łąk, a nawet fragmenty sadów.
Powoli szczytem wałów dotarłem pozostałości starego fortu. Przynajmniej tak to dla mnie się prezentuje.
Jadąc dalej nie chciałem ładować się na drogę i przeciąłem Nowohucką pod Mostem Nowohuckim. Puki co da się tamtędy przedrzeć, ale jak się zazieleni nie będzie to takie proste.
Spokojnym tempem dojechałem do progu wodnego Dąbie, przeskoczyłem na drugą stronę i zamiast wracać do domu udałem się jeszcze pod Wawel. Pogoda i atmosfera nie pozwoliła na lenistwo. Powrót przez Kopernika na Grzegórzki.
Nadwiślański lasek© autochton
Po przekroczeniu mostu ruszyłem w prawo wałami nadwiślanymi. Jedzie się tą trasą bardzo elegancko gdyż jeszcze nie jest zarośnięta trawą. Po drodze hektary wypalonych łąk, a nawet fragmenty sadów.
Kominy Łęgu© autochton
Pod słońce© autochton
Powoli szczytem wałów dotarłem pozostałości starego fortu. Przynajmniej tak to dla mnie się prezentuje.
Odrobina historii© autochton
Jadąc dalej nie chciałem ładować się na drogę i przeciąłem Nowohucką pod Mostem Nowohuckim. Puki co da się tamtędy przedrzeć, ale jak się zazieleni nie będzie to takie proste.
Most Nowohucki© autochton
Spokojnym tempem dojechałem do progu wodnego Dąbie, przeskoczyłem na drugą stronę i zamiast wracać do domu udałem się jeszcze pod Wawel. Pogoda i atmosfera nie pozwoliła na lenistwo. Powrót przez Kopernika na Grzegórzki.
Widok spod Wawelu© autochton
Na tynieckim froncie bez zmian
Powoli, powoli zbieram się w sobie do jazdy i nie jest aż tak źle. Kondycja wymaga niestety trochę pracy, ale w zeszłym roku o tej porze nawet nie kiwnąłem palcem, żeby się poruszać.
Po załatwieniu kilku papierkowych spraw w przygnębiających urzędach, wybrałem się do Tyńca zobaczyć czy coś się tam zmieniło. Nie zmieniło się na szczęście nic, ale trasa jakaś taka dłuższa się wydawała :) Zabrałem aparat i strzelałem zdjęcia temu co akurat się nawinęło, bez rewelacji, ale może jakiś widoczek kogoś natchnie, żeby jednak nie spędzać czasu przed telewizorem.
Charakterystyczne lokacje mijane po drodze nie zmieniają się tkwią na swoim miejscu.
Wiosna widać idzie, bo w paru miejscach spod asfaltu przebijają się jakaś roślinność.
Jedyna nowość to to, że w okolicy opactwa tynieckiego coś się rozbudowewowywuje... Jakieś komercyjne zapewne "coś" powstanie, dla zaspokajania kapryśnych mieszczan krakowskich oraz turystów, czyli pewnie grill z kiełbaską ;)
No i trochę natury wszak jej wokół sporo i zaczyna przykuwać uwagę.
Żeby nie było tak ekologicznie kolejne dwa zdjęcia prezentują kominy i nieco w tle, zwłaszcza na drugim zdjęciu, moje ulubione chłodnie kominowe.
Po załatwieniu kilku papierkowych spraw w przygnębiających urzędach, wybrałem się do Tyńca zobaczyć czy coś się tam zmieniło. Nie zmieniło się na szczęście nic, ale trasa jakaś taka dłuższa się wydawała :) Zabrałem aparat i strzelałem zdjęcia temu co akurat się nawinęło, bez rewelacji, ale może jakiś widoczek kogoś natchnie, żeby jednak nie spędzać czasu przed telewizorem.
Klasztor dalej stoi© autochton
Charakterystyczne lokacje mijane po drodze nie zmieniają się tkwią na swoim miejscu.
Ścieżka dalej biegnie© autochton
Wiosna widać idzie, bo w paru miejscach spod asfaltu przebijają się jakaś roślinność.
Klasztor tyniecki dalej stoi© autochton
Jedyna nowość to to, że w okolicy opactwa tynieckiego coś się rozbudowewowywuje... Jakieś komercyjne zapewne "coś" powstanie, dla zaspokajania kapryśnych mieszczan krakowskich oraz turystów, czyli pewnie grill z kiełbaską ;)
Chabazie© autochton
No i trochę natury wszak jej wokół sporo i zaczyna przykuwać uwagę.
Kolejne chabazie© autochton
Żeby nie było tak ekologicznie kolejne dwa zdjęcia prezentują kominy i nieco w tle, zwłaszcza na drugim zdjęciu, moje ulubione chłodnie kominowe.
Kominy Skawiny© autochton
Kominy Dąbia© autochton
Do Krakowa w deszczu
Wczoraj wybrałem się z wujostwem do ich domostwa w Raciborsku, aby poprzebywać nieco z naturą przez weekend. Jechaliśmy samochodem więc zapakowałem rower do bagażnika, aby móc dziś na nim wrócić do Krakowa. Niestety pogoda w dniu dzisiejszym była nieco mniej łaskawa i w drodze powrotnej dopadł mnie deszcz w Wieliczce. Później już tylko siąpiło więc jechało się dość przyjemnie i rześko. Będąc już w Krakowie około 500 metrów od domu złapałem gumę na Rondzie Grzegórzeckim :) Dane mi zatem było również pospacerować :)
Służbowo
Dziś miała miejsce bardzo pragmatyczna przejażdżka. Nie była to wycieczka, bardziej podróż "służbowa". Wybrałem się do znajomego architekta, któremu od czasu do czasu pomagam przy graficznych projektach. Omówiliśmy kilka pomysłów i do domu. Jutro zamierzam skończyć tynieckie menu kawiarniane i zabrać się za projekt plakatu na konkurs fotograficzny. Najeździć się dziś nie najeździłem, ale za to nabiegałem, gdyż w najbliższym czasie rusza remont mieszkania.
Za karę do Raciborska
Niedzielny poranek oraz turkoczące tramwaje zastały mnie o 6 rano gdy wracałem powolnym krokiem z dancingu w krakowskim centrum. Z planowaniem wycieczek rowerowych mam ostatnio problemy, tak też tym razem plan porannej przejażdżki do Tyńca nie wypalił.
Obudziwszy się przed południem doszedłem do wniosku, że skoro pogoda jest na tyle łaskawa trzeba dokonać samobiczowania. Dlatego też z racji mego zachowania sobotnio-niedzielnego za karę wybrałem się w trasę do Raciborska, aby odwiedzić wujostwo, z którym byłem umówiony na obiad. W tym roku była to najdłuższa i najbardziej wymagająca trasa, którą zaliczyłem dotychczas. Poimprezowe zmęczenie plus kilka sympatycznych podjazdów za Wieliczką, zaowocowało kilkoma przystankami po drodze i poważnym sapaniem. Lekko nie było, ale należy z godnością ponosić konsekwencje swojej niesubordynacji :)
Po drodze w Pawlikowicach pięknie jak na dłoni można było zobaczyć Tatry, generalnie widoczność była wspaniała, niestety mój aparat lub ja nie potrafiliśmy wykonać dobrego zdjęcia tych cudowności. Aura nadawała się w sam raz na wycieczkę rowerową.
Obudziwszy się przed południem doszedłem do wniosku, że skoro pogoda jest na tyle łaskawa trzeba dokonać samobiczowania. Dlatego też z racji mego zachowania sobotnio-niedzielnego za karę wybrałem się w trasę do Raciborska, aby odwiedzić wujostwo, z którym byłem umówiony na obiad. W tym roku była to najdłuższa i najbardziej wymagająca trasa, którą zaliczyłem dotychczas. Poimprezowe zmęczenie plus kilka sympatycznych podjazdów za Wieliczką, zaowocowało kilkoma przystankami po drodze i poważnym sapaniem. Lekko nie było, ale należy z godnością ponosić konsekwencje swojej niesubordynacji :)
Widok z Raciborska. Chyba w kierunku Chorągwicy.© autochton
Po drodze w Pawlikowicach pięknie jak na dłoni można było zobaczyć Tatry, generalnie widoczność była wspaniała, niestety mój aparat lub ja nie potrafiliśmy wykonać dobrego zdjęcia tych cudowności. Aura nadawała się w sam raz na wycieczkę rowerową.
Od piekarni do piekarni
Dzisiejszy plan zakładał analizę nawierzchni ścieżki rowerowej do Tyńca, skończyło się jednak na przysłowiowym wyjeździe po bułki do sklepu. Rano, tzn. przed południem zebrałem się w sobie i ruszyłem do sklepu rowerowego przy Mogilskiej po hak do tylnej przerzutki. Według mojego brata, od którego nabyłem rower, tylny hak był nieco wykrzywiony, tak podczas regulacji przerzutek w serwisie zasugerował mu pan serwisant. Patrząc laickim okiem wyglądał nieco podejrzanie, ale trudno było stwierdzić czy jest to aby awaria. Tak czy siak dla spokoju ducha wolałem zainwestować parę złotych, zwłaszcza, że już prawie trzeci tydzień oszczędzam na niepaleniu papierosów :) No cóż, po wymianie okazało się, że z hakiem jest wszystko w porządku, jest po prostu tak a nie inaczej wyprofilowany. Wydatek był zbędny, ale nie rozpaczam przynajmniej wyeliminowałem przypuszczenie o ewentualnej usterce. W zamian mogłem sobie co prawda zakupić błotniki, dzięki którym nie mókłbym w miejscu gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę, cieszę się że przynajmniej pieniądze nie poszły na papierosy.
Po wizycie w sklepie odwiedziłem kolegę mieszkającego przy Topolowej, gdyż posiadał moją ładowarkę do baterii zasilających aparat, przez pewien czas byłem skazany na robiący wątpliwej jakości zdjęcia telefon. Teraz będą wychodziły trochę lepsze, ale i tak bez fajerwerków ;) Następnie chciałem wybrać się do wyżej wspomnianego Tyńca, ale po pierwsze odpadł mi licznik zamontowany na mostku za pomocą taśmy dwustronnie przylepnej i trzeba było nieco podładować baterie do aparatu :)
Oczekując, aż baterie trochę prądu nabiorą, rozpocząłem wymianę haka, jak się okazało niepotrzebną, ale to już trudno. Zadzwonił wtedy brat i poprosił, abym przyjechał do niego i skonfigurował sieć między dwoma komputerami. Po operacji przeprowadzonej na rowerze wyruszyłem do brata, ale tam już dalsze plany wycieczkowe wzięły w łeb. Po krótkiej walce z komputerami dałem za wygraną, następnie poczęstowano mnie obiadem i po tym fakcie odechciało mi się wycieczek rowerowych. W drodze powrotnej wskoczyłem na most Kotlarski strzeliłem kilka romantycznych fotek wątpliwej jakości, przejechałem paradnie na drugą stronę Wisły po czym wróciłem na swoją i domek.
Niefortunna inwestycja© autochton
Po wizycie w sklepie odwiedziłem kolegę mieszkającego przy Topolowej, gdyż posiadał moją ładowarkę do baterii zasilających aparat, przez pewien czas byłem skazany na robiący wątpliwej jakości zdjęcia telefon. Teraz będą wychodziły trochę lepsze, ale i tak bez fajerwerków ;) Następnie chciałem wybrać się do wyżej wspomnianego Tyńca, ale po pierwsze odpadł mi licznik zamontowany na mostku za pomocą taśmy dwustronnie przylepnej i trzeba było nieco podładować baterie do aparatu :)
Oczekując, aż baterie trochę prądu nabiorą, rozpocząłem wymianę haka, jak się okazało niepotrzebną, ale to już trudno. Zadzwonił wtedy brat i poprosił, abym przyjechał do niego i skonfigurował sieć między dwoma komputerami. Po operacji przeprowadzonej na rowerze wyruszyłem do brata, ale tam już dalsze plany wycieczkowe wzięły w łeb. Po krótkiej walce z komputerami dałem za wygraną, następnie poczęstowano mnie obiadem i po tym fakcie odechciało mi się wycieczek rowerowych. W drodze powrotnej wskoczyłem na most Kotlarski strzeliłem kilka romantycznych fotek wątpliwej jakości, przejechałem paradnie na drugą stronę Wisły po czym wróciłem na swoją i domek.
Widok z mostu Kotlarskiego© autochton
Krakowska Masa Krytyczna
Dzisiejszy dzień niemal cały przeleżany plackiem ze względu złe samopoczucie. Mimo ładnej pogody oraz możliwości związanych z wolnym czasem, nie wywlekłem swych zwłok na zewnątrz i nie przytarłem bieżnika w oponach. Kiedy przyszło się zbierać na masę krytyczną już tak różowo za oknem nie było. Niemniej lekka mżawka nie odstraszyła nie tylko mnie, ale również grupy obywateli Krakowa i nie tylko, zebranych tradycyjnie pod Adasiem. Na miejscu stawili się między innymi MAXKAD oraz Dynio pełniący rolę swoistego ambasadora Bytomskiej Masy Krytycznej, oczywiście pozdrawiam! Przejazd dość spokojny bez szaleństw wokół Rynku, następnie ulicą Starowiślną przez most, koło Placu Bohaterów Getta i następnie przez Podgórze na Krakowską, Stradom i znów Rynek.
Wracając do domu taki mały niedosyt jazdy odczuwałem, ale konwencji na wycieczkę po Krakowie jakoś nie miałem to i wylądowałem przed klawiaturą komputera.
Wracając do domu taki mały niedosyt jazdy odczuwałem, ale konwencji na wycieczkę po Krakowie jakoś nie miałem to i wylądowałem przed klawiaturą komputera.
Mokre siedzenie
Krakowskie przedpołudnie prezentowało się na tyle zachęcająco, że zamiast wytrwale zajmować się sprawami ważnymi, postanowiłem wybrać się na małą przejażdżkę. Okazja była dobra, żeby sprawdzić co jeszcze w rowerze nie tak funkcjonuje, gdyż dotychczas, od przejęcia go od brata, poza dwoma wypadami na odległość nie większą niż 2 km, nie miałem okazji sprawdzić roweru w praktyce.
Wybór padł na mój standardowy szlak w kierunku Tyńca. Stare chińskie przysłowie mówi: jak nie masz nic do powiedzenia to powiedz chińskie przysłowie; jak nie wiesz gdzie jechać jedź do Tyńca. Wybrałem się chyba nie najszczęśliwszą trasą, gdyż pojechałem wałami nad Wisłą. Duże kałuże, pluskanie i plaskanie sprawiły, że po krótkiej chwili moje plecy jak i siedzenie namokły do granic możliwości. Chciałem przed wyjazdem wpakować się w nieprzemakalne spodnie, ale że sztuczne są do bólu bałem się przegrzania udek i łydek, wybór padł na stare przykrótkie gacie przybrudzone domestosem.
Pogoda przepiękna, rower też sprawował się nieźle poza jedną małą niedogodnością przy zmianie przedniej przeżytki. Cudna nawierzchnia ścieżki rowerowej wytrzepała mi ręce jak należy. Ostatni raz do tego doszło podczas jazdy Skrzyczne - Radziechowy po wierzchołkach gór.
Daleko choćby z racji przemoknięcia nie jechałem, zawinąłem do malowniczego mostku i na powrót do domu. Po dłuższej rowerowej przerwie trudno będzie wrócić do wiosenno-letniej formy, ale krok po kroku na pewno rozkręcę swoje nożyska i nie tylko.
Na koniec wracając przez Podgórze, wyjechałem na most Kotlarski i chwilkę popatrzyłem na swoje ulubione złomowisko, które kojarzy mi się nieustannie z książką William'a Wharton'a "Dom na Sekwanie". Szybka fotka telefonem i do domu na obiad.
Jutro mijają dwa tygodnie bez palenia, mam nadzieję, że rower w walce mi dopomoże :)
Wybór padł na mój standardowy szlak w kierunku Tyńca. Stare chińskie przysłowie mówi: jak nie masz nic do powiedzenia to powiedz chińskie przysłowie; jak nie wiesz gdzie jechać jedź do Tyńca. Wybrałem się chyba nie najszczęśliwszą trasą, gdyż pojechałem wałami nad Wisłą. Duże kałuże, pluskanie i plaskanie sprawiły, że po krótkiej chwili moje plecy jak i siedzenie namokły do granic możliwości. Chciałem przed wyjazdem wpakować się w nieprzemakalne spodnie, ale że sztuczne są do bólu bałem się przegrzania udek i łydek, wybór padł na stare przykrótkie gacie przybrudzone domestosem.
Na Tyniec© autochton
Pogoda przepiękna, rower też sprawował się nieźle poza jedną małą niedogodnością przy zmianie przedniej przeżytki. Cudna nawierzchnia ścieżki rowerowej wytrzepała mi ręce jak należy. Ostatni raz do tego doszło podczas jazdy Skrzyczne - Radziechowy po wierzchołkach gór.
Most© autochton
Daleko choćby z racji przemoknięcia nie jechałem, zawinąłem do malowniczego mostku i na powrót do domu. Po dłuższej rowerowej przerwie trudno będzie wrócić do wiosenno-letniej formy, ale krok po kroku na pewno rozkręcę swoje nożyska i nie tylko.
Ulubiona kupa złomu w okolicy© autochton
Na koniec wracając przez Podgórze, wyjechałem na most Kotlarski i chwilkę popatrzyłem na swoje ulubione złomowisko, które kojarzy mi się nieustannie z książką William'a Wharton'a "Dom na Sekwanie". Szybka fotka telefonem i do domu na obiad.
Jutro mijają dwa tygodnie bez palenia, mam nadzieję, że rower w walce mi dopomoże :)
Hala Radziechowska
d a n e w y j a z d u
Gdy przełamałem się w końcu i przekonałem do mrozów panujących na zewnątrz, zamiast jeździć to tu to tam, zacząłem chodzić. Rower leży w Krakowie, a ja na Żywiecczyźnie, we wsi swej rodzimej przebywam. Trzeba jednak utrzymywać ruch w interesie na dość zaniedbanym ostatnimi czasy blogu, stąd też relacja z mało rowerowej wycieczki. 0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
m <
Przedwczoraj odezwała się znajoma, która to natchniona filmem "Into the wild", w trakcie wolnego postanowiła nawiedzić Żywiec i wybrać się na zimowy spacer po górach. Tak też się stało. Znając nasze możliwości skierowaliśmy się na Halę Radziechowską, na którą w obecnych warunkach atmosferycznych nie da się wdrapać szybko i swobodnie. Zazwyczaj lokacja ta może stanowić materiał na niedzielny poobiedni spacer z rodziną.
Hala Radziechowska wita© autochton
Trasę tą zazwyczaj zaliczałem latem, przeważnie na rowerze, tym razem rower można co najwyżej nieść na plechach :) W Beskidach zima trzyma mocno, poza kilkoma słonecznymi dniami w zeszłym tygodniu, konsekwentnie temperatura nie jest wyższa niż -5 stopni. I to właśnie sprzyja pieszym podróżom po zmrożonym śniegu.
Przecinające się szlaki na Hali Radziechowskiej© autochton
Normalnie na Halę Radziechowską z Radziechów można dotrzeć w granicach 2 godzin, dziś zajęło to nam około 4. Czynniki takie jak kondycja i dość głęboki śnieg nie pozwoliły na szybszy marsz.
Tam gdzieś powinny być widoczne Tatry, ale ich nie widać© autochton
Widoki niezbyt okazałe, co widać na zdjęciach, ale wybicie się ponad smog rozpościerający się nad okolicznymi miejscowościami to bezcenny dar.
Widok w kierunku Magurki Radziechowskiej© autochton
Po małym posiłku nastąpił odwrót, zdecydowanie szybszy, aniżeli podejście rzecz jasna. Niedługo powrót do Krakowa, kilka napraw w rowerku i może uda się zrobić coś więcej niż trasę w stylu "Po bułki do sklepu". Czekam z utęsknieniem jednak na wiosnę i możliwość przemierzania beskidzkich szlaków na rowerze. Tymczasem patrze za okno i uzbrajam się w cierpliwość...