Informacje

avatar

Autochton
z miasta Kraków
5727.71 km wszystkie kilometry
629.91 km (11.00%) w terenie
14d 07h 01m czas na rowerze
16.14 km/h avg

Szukaj



baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

Znajomi


Welcome to Lebanon

Moje rowery


Archiwum

Wpisy archiwalne w miesiącu

Luty, 2010

Dystans całkowity:89.37 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:04:49
Średnia prędkość:18.55 km/h
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:22.34 km i 1h 12m
Więcej statystyk

Za karę do Raciborska

Niedziela, 28 lutego 2010 | dodano:01.03.2010 | linkuj | komentarze(4)
Kategoria Małopolskie
  d a n e  w y j a z d u
44.46 km
0.00 km teren
02:10 h
20.52 km/h
0.00 vmax
m <
Niedzielny poranek oraz turkoczące tramwaje zastały mnie o 6 rano gdy wracałem powolnym krokiem z dancingu w krakowskim centrum. Z planowaniem wycieczek rowerowych mam ostatnio problemy, tak też tym razem plan porannej przejażdżki do Tyńca nie wypalił.

Obudziwszy się przed południem doszedłem do wniosku, że skoro pogoda jest na tyle łaskawa trzeba dokonać samobiczowania. Dlatego też z racji mego zachowania sobotnio-niedzielnego za karę wybrałem się w trasę do Raciborska, aby odwiedzić wujostwo, z którym byłem umówiony na obiad. W tym roku była to najdłuższa i najbardziej wymagająca trasa, którą zaliczyłem dotychczas. Poimprezowe zmęczenie plus kilka sympatycznych podjazdów za Wieliczką, zaowocowało kilkoma przystankami po drodze i poważnym sapaniem. Lekko nie było, ale należy z godnością ponosić konsekwencje swojej niesubordynacji :)

Widok z Raciborska. Chyba w kierunku Chorągwicy. © autochton


Po drodze w Pawlikowicach pięknie jak na dłoni można było zobaczyć Tatry, generalnie widoczność była wspaniała, niestety mój aparat lub ja nie potrafiliśmy wykonać dobrego zdjęcia tych cudowności. Aura nadawała się w sam raz na wycieczkę rowerową.

Od piekarni do piekarni

Sobota, 27 lutego 2010 | dodano:27.02.2010 | linkuj | komentarze(5)
Kategoria Po bułki do sklepu
  d a n e  w y j a z d u
12.50 km
0.00 km teren
00:39 h
19.23 km/h
0.00 vmax
m <
Dzisiejszy plan zakładał analizę nawierzchni ścieżki rowerowej do Tyńca, skończyło się jednak na przysłowiowym wyjeździe po bułki do sklepu. Rano, tzn. przed południem zebrałem się w sobie i ruszyłem do sklepu rowerowego przy Mogilskiej po hak do tylnej przerzutki. Według mojego brata, od którego nabyłem rower, tylny hak był nieco wykrzywiony, tak podczas regulacji przerzutek w serwisie zasugerował mu pan serwisant. Patrząc laickim okiem wyglądał nieco podejrzanie, ale trudno było stwierdzić czy jest to aby awaria. Tak czy siak dla spokoju ducha wolałem zainwestować parę złotych, zwłaszcza, że już prawie trzeci tydzień oszczędzam na niepaleniu papierosów :) No cóż, po wymianie okazało się, że z hakiem jest wszystko w porządku, jest po prostu tak a nie inaczej wyprofilowany. Wydatek był zbędny, ale nie rozpaczam przynajmniej wyeliminowałem przypuszczenie o ewentualnej usterce. W zamian mogłem sobie co prawda zakupić błotniki, dzięki którym nie mókłbym w miejscu gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę, cieszę się że przynajmniej pieniądze nie poszły na papierosy.

Niefortunna inwestycja © autochton


Po wizycie w sklepie odwiedziłem kolegę mieszkającego przy Topolowej, gdyż posiadał moją ładowarkę do baterii zasilających aparat, przez pewien czas byłem skazany na robiący wątpliwej jakości zdjęcia telefon. Teraz będą wychodziły trochę lepsze, ale i tak bez fajerwerków ;) Następnie chciałem wybrać się do wyżej wspomnianego Tyńca, ale po pierwsze odpadł mi licznik zamontowany na mostku za pomocą taśmy dwustronnie przylepnej i trzeba było nieco podładować baterie do aparatu :)

Oczekując, aż baterie trochę prądu nabiorą, rozpocząłem wymianę haka, jak się okazało niepotrzebną, ale to już trudno. Zadzwonił wtedy brat i poprosił, abym przyjechał do niego i skonfigurował sieć między dwoma komputerami. Po operacji przeprowadzonej na rowerze wyruszyłem do brata, ale tam już dalsze plany wycieczkowe wzięły w łeb. Po krótkiej walce z komputerami dałem za wygraną, następnie poczęstowano mnie obiadem i po tym fakcie odechciało mi się wycieczek rowerowych. W drodze powrotnej wskoczyłem na most Kotlarski strzeliłem kilka romantycznych fotek wątpliwej jakości, przejechałem paradnie na drugą stronę Wisły po czym wróciłem na swoją i domek.

Widok z mostu Kotlarskiego © autochton

Krakowska Masa Krytyczna

Piątek, 26 lutego 2010 | dodano:26.02.2010 | linkuj | komentarze(4)
Kategoria Masa Krytyczna
  d a n e  w y j a z d u
14.20 km
0.00 km teren
00:53 h
16.08 km/h
0.00 vmax
m <
Dzisiejszy dzień niemal cały przeleżany plackiem ze względu złe samopoczucie. Mimo ładnej pogody oraz możliwości związanych z wolnym czasem, nie wywlekłem swych zwłok na zewnątrz i nie przytarłem bieżnika w oponach. Kiedy przyszło się zbierać na masę krytyczną już tak różowo za oknem nie było. Niemniej lekka mżawka nie odstraszyła nie tylko mnie, ale również grupy obywateli Krakowa i nie tylko, zebranych tradycyjnie pod Adasiem. Na miejscu stawili się między innymi MAXKAD oraz Dynio pełniący rolę swoistego ambasadora Bytomskiej Masy Krytycznej, oczywiście pozdrawiam! Przejazd dość spokojny bez szaleństw wokół Rynku, następnie ulicą Starowiślną przez most, koło Placu Bohaterów Getta i następnie przez Podgórze na Krakowską, Stradom i znów Rynek.

Wracając do domu taki mały niedosyt jazdy odczuwałem, ale konwencji na wycieczkę po Krakowie jakoś nie miałem to i wylądowałem przed klawiaturą komputera.

Mokre siedzenie

Poniedziałek, 22 lutego 2010 | dodano:22.02.2010 | linkuj | komentarze(8)
Kategoria Małopolskie
  d a n e  w y j a z d u
18.21 km
0.00 km teren
01:07 h
16.31 km/h
0.00 vmax
m <
Krakowskie przedpołudnie prezentowało się na tyle zachęcająco, że zamiast wytrwale zajmować się sprawami ważnymi, postanowiłem wybrać się na małą przejażdżkę. Okazja była dobra, żeby sprawdzić co jeszcze w rowerze nie tak funkcjonuje, gdyż dotychczas, od przejęcia go od brata, poza dwoma wypadami na odległość nie większą niż 2 km, nie miałem okazji sprawdzić roweru w praktyce.

Wybór padł na mój standardowy szlak w kierunku Tyńca. Stare chińskie przysłowie mówi: jak nie masz nic do powiedzenia to powiedz chińskie przysłowie; jak nie wiesz gdzie jechać jedź do Tyńca. Wybrałem się chyba nie najszczęśliwszą trasą, gdyż pojechałem wałami nad Wisłą. Duże kałuże, pluskanie i plaskanie sprawiły, że po krótkiej chwili moje plecy jak i siedzenie namokły do granic możliwości. Chciałem przed wyjazdem wpakować się w nieprzemakalne spodnie, ale że sztuczne są do bólu bałem się przegrzania udek i łydek, wybór padł na stare przykrótkie gacie przybrudzone domestosem.

Na Tyniec © autochton


Pogoda przepiękna, rower też sprawował się nieźle poza jedną małą niedogodnością przy zmianie przedniej przeżytki. Cudna nawierzchnia ścieżki rowerowej wytrzepała mi ręce jak należy. Ostatni raz do tego doszło podczas jazdy Skrzyczne - Radziechowy po wierzchołkach gór.

Most © autochton


Daleko choćby z racji przemoknięcia nie jechałem, zawinąłem do malowniczego mostku i na powrót do domu. Po dłuższej rowerowej przerwie trudno będzie wrócić do wiosenno-letniej formy, ale krok po kroku na pewno rozkręcę swoje nożyska i nie tylko.

Ulubiona kupa złomu w okolicy © autochton


Na koniec wracając przez Podgórze, wyjechałem na most Kotlarski i chwilkę popatrzyłem na swoje ulubione złomowisko, które kojarzy mi się nieustannie z książką William'a Wharton'a "Dom na Sekwanie". Szybka fotka telefonem i do domu na obiad.

Jutro mijają dwa tygodnie bez palenia, mam nadzieję, że rower w walce mi dopomoże :)

Hala Radziechowska

Wtorek, 9 lutego 2010 | dodano:09.02.2010 | linkuj | komentarze(4)
Kategoria Śląskie
  d a n e  w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
m <
Gdy przełamałem się w końcu i przekonałem do mrozów panujących na zewnątrz, zamiast jeździć to tu to tam, zacząłem chodzić. Rower leży w Krakowie, a ja na Żywiecczyźnie, we wsi swej rodzimej przebywam. Trzeba jednak utrzymywać ruch w interesie na dość zaniedbanym ostatnimi czasy blogu, stąd też relacja z mało rowerowej wycieczki.

Przedwczoraj odezwała się znajoma, która to natchniona filmem "Into the wild", w trakcie wolnego postanowiła nawiedzić Żywiec i wybrać się na zimowy spacer po górach. Tak też się stało. Znając nasze możliwości skierowaliśmy się na Halę Radziechowską, na którą w obecnych warunkach atmosferycznych nie da się wdrapać szybko i swobodnie. Zazwyczaj lokacja ta może stanowić materiał na niedzielny poobiedni spacer z rodziną.

Hala Radziechowska wita © autochton


Trasę tą zazwyczaj zaliczałem latem, przeważnie na rowerze, tym razem rower można co najwyżej nieść na plechach :) W Beskidach zima trzyma mocno, poza kilkoma słonecznymi dniami w zeszłym tygodniu, konsekwentnie temperatura nie jest wyższa niż -5 stopni. I to właśnie sprzyja pieszym podróżom po zmrożonym śniegu.

Przecinające się szlaki na Hali Radziechowskiej © autochton


Normalnie na Halę Radziechowską z Radziechów można dotrzeć w granicach 2 godzin, dziś zajęło to nam około 4. Czynniki takie jak kondycja i dość głęboki śnieg nie pozwoliły na szybszy marsz.

Tam gdzieś powinny być widoczne Tatry, ale ich nie widać © autochton


Widoki niezbyt okazałe, co widać na zdjęciach, ale wybicie się ponad smog rozpościerający się nad okolicznymi miejscowościami to bezcenny dar.

Widok w kierunku Magurki Radziechowskiej © autochton


Po małym posiłku nastąpił odwrót, zdecydowanie szybszy, aniżeli podejście rzecz jasna. Niedługo powrót do Krakowa, kilka napraw w rowerku i może uda się zrobić coś więcej niż trasę w stylu "Po bułki do sklepu". Czekam z utęsknieniem jednak na wiosnę i możliwość przemierzania beskidzkich szlaków na rowerze. Tymczasem patrze za okno i uzbrajam się w cierpliwość...

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Autochton.bikestats.pl