Informacje

avatar

Autochton
z miasta Kraków
5727.71 km wszystkie kilometry
629.91 km (11.00%) w terenie
14d 07h 01m czas na rowerze
16.14 km/h avg

Szukaj



baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

Znajomi


Welcome to Lebanon

Moje rowery


Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

Śląskie

Dystans całkowity:1919.10 km (w terenie 421.91 km; 21.98%)
Czas w ruchu:122:51
Średnia prędkość:14.25 km/h
Maksymalna prędkość:65.00 km/h
Suma podjazdów:12810 m
Suma kalorii:2355 kcal
Liczba aktywności:45
Średnio na aktywność:42.65 km i 3h 04m
Więcej statystyk

Skrzyczne w zupie

Niedziela, 2 maja 2010 | dodano:02.05.2010 | linkuj | komentarze(15)
Kategoria Śląskie
  d a n e  w y j a z d u
31.60 km
20.00 km teren
02:26 h
12.99 km/h
52.00 vmax
982 m <
Po dłuższej przerwie znowu na rowerze. Weekend majowy nie wypalił, ale nie do końca. Wczoraj w planie był wyjazd do Zwardonia i powrót do Radziechów przez góry, ale ze względu na pogodę zakończyło się wycieczką samochodową do Ostrawy.

Mimo ponurej pogody za oknem postanowiłem się jednak gdzieś pofatygować, wyposażyłem się w giepsa i pojechałem w kierunku Skrzycznego z cichym zamiarem wjechania na sam szczyt.

Początek nie był zachęcający gdyż obrałem trasę z Radziechów do Ostrego przez pola, zaowocowało to szybkim obłoceniem kół i spowolnieniem roweru. Trochę to zmniejszyło mój zapał, ale na Skrzyczne prowadzi utwardzona droga, a nie polne błoto.

Błoto © autochton

Ze szczytu Kopy cel wycieczki wyglądał następująco, czyli nie wyglądał wcale.

Skrzyczne w zupie © autochton


Podobnie najbliższa okolica.

Kopiec © autochton

Dotarłem do Ostrego i potem w las. Po drodze trochę piechurów, a nieco wyżej trafiłem na trzech rowerzystów. Na początku trasy trochę padało, ale deszcz lądujący na ubraniu momentalnie parował. Całą trasę, zwłaszcza po wjechaniu w największą mgłę/chmurę, było potwornie duszno i wilgotno.

W drodze © autochton

Po drodze zaliczyłem tylko kilka krótkich przystanków, żeby uzupełnić płyny tak szybko z ciała uchodzące. Widoczność ograniczała się do około 20 metrów, chwilami nawet bardziej.

Rower w zupie © autochton

Na samym szczycie z widocznością było jeszcze gorzej. Nie było widać wieży przekaźnikowej mimo, że stałem w jej bezpośrednim sąsiedztwie. W takich warunkach można było się zgubić kilka metrów od schroniska :)

Na szczycie Skrzycznego © autochton

Na górze szybka przebierka w suche ciuchy i wchłanianie kilku dodatkowych kalorii zabranych ze sobą w postaci ciastek i placków. Zjazd już nieco inną trasą, tak jak widać na mapce, szybko i prawie wygodnie. Nie zabrałem okularów i do teraz mam w oczach jakieś drobinki, których nie mogę wciągnąć.



Podsumowując wycieczka mimo pogody pod psem udana. Wniosek taki: nie warto się zrażać dziadostwem za oknem :)

Kopa i okolice

Niedziela, 4 kwietnia 2010 | dodano:04.04.2010 | linkuj | komentarze(7)
Kategoria Śląskie
  d a n e  w y j a z d u
6.00 km
6.00 km teren
00:34 h
10.59 km/h
0.00 vmax
m <
Dziś w ramach rekreacji i wyłącznie z czystej przyzwoitości, wyskoczyliśmy z bratem pokręcić się na Kopie i okolicznych polach. Trochę jazdy po trasach motocyklistów, wizyta w kamieniołomie. Wszystkiemu temu towarzyszył silny wiatr , który był w stanie chwilami zatrzymać rozpędzonego człowieka w miejscu.

Objeżdżanie ścieżek na Kopie © autochton


Radziechowskie klimaty © autochton

Skrzyczne - nie ma róży bez kolców

Sobota, 3 kwietnia 2010 | dodano:04.04.2010 | linkuj | komentarze(9)
Kategoria Śląskie
  d a n e  w y j a z d u
35.76 km
29.00 km teren
03:21 h
10.67 km/h
0.00 vmax
m <
Zeszłotygodniowy wyjazd na Halę Boraczą z Maciejem synem Kazimierza oraz moja wieczorna przejażdżka na Skrzyczne dnia następnego, pobudziły apetyt mój i dwóch innych nieszczęśników na rundkę Radziechowy – Skrzyczne – Radziechowy. Wraz z bratem Tomkiem oraz Maciejem synem Kazimierza umówiliśmy się na Wielką Sobotę, aby przebyć tradycyjną już dla nas trasę.

Umówiliśmy się około godziny 10 rano na zboczu Kopy pomiędzy Radziechowami i Twardorzeczką. Stąd też zobaczyliśmy jeden z głównych celów naszej wycieczki, czyli szcyt Skrzycznego.

Cel wycieczki - Skrzyczne widziane z Radziechów © autochton

Mimo sprzyjającej pogody pech towarzyszył nam od początku. Wpierw Tomek zauważył, że w tylnym kole brakuje mu nieco powietrza, a następnie u w moim rowerze zdiagnozowano flakę. Tym oto sposobem pierwszy pit stop zaliczyliśmy w Ostrem, był też czas na przejrzenie podstawowego wyposażenia rowerzysty :)

Pit stop w Ostrem - podstawowe wyposażenie rowerzysty © autochton

Nie był to jednak koniec przygód warsztatowych, po dotarciu do końca asfaltu okazało się, że wentyl w kole Tomka jest uszkodzony i niezbędna jest wymiana dętki. Zapasowej nie było więc należało skleić starą dętkę Macieja syna Kazimierza, którą to niechybnie ubił w Węgierskiej Górce tydzień temu.

W drodze na Skrzyczne © autochton

Jakimś cudem udało się nam w końcu ruszyć i powolnym świątecznym tempem zdążaliśmy na szczyt Skrzycznego. Nieco wcześniej napotkaliśmy jednego rowerzystę udającego się w tym samym kierunku, z racji naszych serwisowych postojów nie udało się nam go już spotkać.

Po drodze deliberowaliśmy na różne tematy podziwiając piękno natury.

Autochton i Maciej syn Kazimierza nieopodal szczytu (fot. Tomek) © autochton

Z racji tego, że 2/3 wycieczki poruszała się na w pełni amortyzowanych rowerach jechaliśmy dość paradnym tempem, ale z drugiej strony nikt chęci i sił na wyścigi nie miał.

W porównaniu do ostatniej niedzieli śniegu na podjeździe było znacznie mniej i nie przeszkadzał, aż tak bardzo.

Tuż przed szczytem Skrzycznego © autochton

Na samej końcówce, gdzie bez względu na porę roku rower i tak trzeba wyprowadzić, pojawiło się wreszcie na horyzoncie schronisko.

Uzupełniliśmy kalorie przy pomocy zestawu Snikers, Prince Polo oraz trzy kanapki ze smalcem, koszt całkowity to 14 złotych. Tomek stwierdził, że za tą kwotę to zje obiad w Krakowie na mieście i to całkiem przyzwoity. Niestety zgadzam się...

Schronisko i antena przekaźnika © autochton

Dalej ruszyliśmy na Małe Skrzyczne i w kierunku Malinowskiej Skały. Po drodze jest sporo zjazdów na czym szczególnie nam zależało.

Kierunek Małe Skrzyczne © autochton

Nie brakuje jednak miejsc gdzie ze względu na wciąż zalegający śnieg rower należało podprowadzić. Najczęściej jednak były to miejsca gdzie nawet latem rower trzeba wręcz nosić na plecach. Jednym z nich jest podejście na Malinowską Skałę i dalej na Zielony kopiec.

Malinowska Skała (fot. Tomek) © autochton

Przy zjeździe z Malinowskiej, między drzewami Maciej syn Kazimierza urwał łańcuch, co kosztowało nas kolejne 20 minut śrubkowania, ale udało się dość do porozumienia z materią i ruszyć dalej.

Tomek i Maciej syn Kazimierza wchodzą na Zielony Kopiec © autochton

Z Zielonego Kopca rozciągały się chyba jedne z ciekawszych widoków, stąd też nieco dłuższy postój i mała sesja fotograficzna.

Autochton na Zielonym Kopcu (fot. Tomek) © autochton


Tomek na tle Skrzycznego © autochton

Następnie ruszyliśmy na Magurkę Wiślańską, potem Magurkę Radziechowską. Po drodze nie brakowało kryzysów energetycznych, ale powolutku parliśmy na przód. Zaliczyliśmy jeszcze jedną wspinaczkę i przepychanie rowerów przez pościnane gałęzie, którymi był pokryty szlak.

Widok na Baranią Górę okolice Magurki Radziechowskiej (fot. Tomek) © autochton


Mniej więcej od Magurki Radziechowskiej sytuacja była już niemal idealna, z racji niewystępowania w tych terenach drzew śnieg pojawiał się sporadycznie i można było rozpędzać maszyny do woli. Wcześniej szybkich tras oczywiście też nie brakowało.

Hala Radziechowska © autochton

Po przebrnięciu krótkiego fragmentu przykrytej śniegiem drogi u wylotu Hali Radziechowskiej ominęliśmy kilka bajorek, które występują tu bez względu na pogodę.

W drodze do Radziechów niebieskim szlakiem © autochton

Niebieski szlak z Hali Radziechowskiej należy też do jednych chyba z najciekawszych tras zjazdowych, którymi się poruszałem, niektóre fragmenty niestety są zaśmiecone gałęziami i ściętymi drzewami. Tak czy owak dotarliśmy wreszcie na Matyskę, z której to wystarczyły 3 minuty, aby znaleźć się w domu na świątecznej kolacji.

Tomek i Maciej syn Kazimierza na Matysce © autochton

Golgota Beskidów przypominała o Świętach Wielkanocnych.

Złożenie Chrystusa do grobu © autochton

Rowery nieco odpoczęły, oczy rozejrzały się wokół i ruszyliśmy do domostw. Jakby pecha było mało w dniu wycieczki, w drodze powrotnej Maciej syn Kazimierza zaliczył glebę przy zjeździe na przełaj, robiąc z koła ósemkę. Wszyscy jednak przeżyli i cało dotarli do domu.

Teraz już tylko do domu i kolacja © autochton


Podsumowując. Wyjazd na Skrzyczne nie stanowi większej przeszkody, na dalszych szlakach śnieg jednak skutecznie spowalnia, ale nie odbiera to wcale frajdy z jazdy, której jest nie mało. Trzeba się jednak liczyć z lekkim wydłużeniem wycieczki. Trasa którą można zrobić spokojnym tempem w granicach 4 do 5 godzin zrobiliśmy nieco dłużej lądując w domu po godzinie 19 :) (przypominam, że start był o 10 rano). Najwięcej czasu zabrało nam jednak likwidowanie usterek. Trasa grzechu warta, zwłaszcza, że na szlaku mało piechurów, dużo błota i mnóstwo kamienistych ścieżek po których można pędzić i pędzić, aż do wywrotki.



Trasa poglądowa wyrysowana w gpsies.com

Kopiec

Piątek, 2 kwietnia 2010 | dodano:02.04.2010 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Śląskie
  d a n e  w y j a z d u
5.00 km
4.00 km teren
00:30 h
10.00 km/h
0.00 vmax
m <
Dziś ze względu na nieciekawą pogodę zaliczyłem wraz z bratem jedynie małą rundkę po okolicy. Wytargaliśmy rowery na nieopodal położoną górkę zwaną kopcem i zjechaliśmy przez las na Kopę, a następnie przez zabłocone pola do domu. Po południu nieco się rozjaśniło, ale po całym dniu zakupów chęci do jazdy zabrakło.

Skrzyczne - Sezon oficjalnie otwarty!

Niedziela, 28 marca 2010 | dodano:29.03.2010 | linkuj | komentarze(11)
Kategoria Śląskie
  d a n e  w y j a z d u
28.00 km
13.00 km teren
03:20 h
8.40 km/h
0.00 vmax
m <
Niedziela mimo tego, że dniem wolnym od pracy winna zostać, w moim przypadku zaowocowała całodziennym tyraniem przed komputerem. Popołudniową porą, kiedy to pracę zakończyłem, postanowiłem odreagować nieco na rowerze. W sobotę z kolegą zaliczyliśmy Halę Boraczą i zastanawialiśmy się jak wygląda sytuacja na Skrzycznem. Pomyślałem, że przejadę się kawałek i zobaczę dokąd można dojechać trasą z Ostrego. Nie planowałem pełnowymiarowej wycieczki zatem nie zabrałem ze sobą nawet nic do picia.

Wyjechałem spokojnie z Radziechów przez pola do Twardorzeczki po drodze oglądając widoczki.

Matyska © autochton

Kiedy wjechałem już w Dolinę Zimnika, szybko zorientowałem się, że trasa na Skrzyczne musi być przejezdna, tak też było.

Paśnik © autochton

Jak widać po drodze było czysto i schludnie, tylko od czasu do czasu można było trafić na małe placki śniegu.

Droga na Skrzyczne © autochton

Kiedy wyjechałem nieco wyżej pojawił się mały dylemat. Z domu wyjechałem około 17 i powoli zaczęło się ściemniać, trasa jednak kusiła i mamiła do granic możliwości. Wyposażony byłem jedynie w czołówkę, która świeciła już tylko z czystej przyzwoitości. Szybko jednak przypomniałem sobie zdjęcie z blogu MAXKADa, na którym to uchwycił w pełni jaśniejący księżyc. Szybki rzut oka na niebo przekonał mnie, że jakoś to będzie. Księżyc nieosłonięty najmniejszą chmurką sprawiał wrażenie, że po zapadnięciu zmroku będzie pięknie oświetlał drogę. Kłaniam się MAXKADowi, gdyż to jemu zawdzięczam udaną wycieczkę :)

Widok na Kościelec © autochton


Widok w kierunku Malinowskiej Skały © autochton

Z racji zapadających ciemności i coraz niższej temperatury, nie wdrapałem się na sam szczyt, dotarłem do momentu, w którym można odbić do szlaku pieszego i po kilku minutach pojawić się na samej górze, lub pojechać prosto i zjechać zboczem Kościelca. Wybrałem drugą opcję. Ostatni odcinek przed szczytem jest ośnieżony, ze względu na to, że droga znajduje się między drzewami, ten kawałek niestety trzeba było rower poprowadzić.

Tuż przed szczytem Skrzycznego © autochton

Brak prowiantu i brak napojów dawał się we znaki, na szczęście w górach nie trudno o wartko płynące potoki, na zwierzynę nie polowałem, choć wokół ciągle kręciły się sarny. Po zaspokojeniu pragnienia rozpocząłem zjazd. Trochę śniegu trochę lodu, sporo błota, nie było większych problemów, do czasu gdy znowu droga wjechała w las. Spory odcinek musiałem prowadzić rower, a wokół ciemno i zimno, zastanawiałem się kiedy jakaś wataha łakomym okiem na mnie spojrzy :) Na szczęście w końcu przedarłem się przez śniegi i mogłem jechać dalej.

Podsumowując. Gdyby nie światło księżyca na pewno nie podjąłbym się dalszej jazdy tylko zawrócił do domu puki było jasno. W odsłoniętych partiach nie ma problemu z jazdą, śnieg pojawia się głównie między drzewami i ciężko się po nim poruszać. Przy zjazdach trzeba uważać na zdradliwy lód, poruszałem się bardzo powoli, żeby dojechać do domu w całości.

Skrzyczne jest oficjalnie szczytem dostępnym dla rowerzystów! Jeśli chodzi o przedostanie się ze Skrzycznego na dalsze szlaki, np. w kierunku Baraniej Góry, wydaje mi się, że może być to jeszcze dość problematyczne. Z resztą zweryfikuję to w następny weekend ;)



P.S. Trasa wymalowana własnoręcznie i stanowi jedynie materiał dydaktyczny :]

Hala Boracza

Sobota, 27 marca 2010 | dodano:27.03.2010 | linkuj | komentarze(7)
Kategoria Śląskie
  d a n e  w y j a z d u
35.00 km
10.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
m <
Wczoraj przyjechałem do Radziechów, niestety bez roweru czego żałowałem już w drodze z Krakowa. Jeszcze przed przyjazdem kontaktowałem się z kolegą Maćkiem, ażeby w weekend wybrać się gdzieś w góry na dwóch kółkach, lecz ostatecznie nie zdecydowałem się na podróż z rowerem przy pomocy publicznych środków transportu, na jazdę rowerem jeszcze nie mam kondycji.

W dniu dzisiejszym jednak przeprowadziłem szybką akcję i udało mi się zorganizować Gianta Yukona na potrzeby sobotniej wycieczki.

Wybór padł na Halę Boraczą. Przenetowane fotografie pochodzą z dwóch różnych aparatów, różnica zapewne będzie widoczna, gorsze zdjęcia są robione moim :)

Ruszyliśmy z Maćkiem przed południem, kierując się przez szczyt Matyski do Przybędzy i dalej do Węgierskiej Górki.

Poniższe zdjęcia prezentują widoki z Matyski właśnie. Jest to dość szczególne miejsce, to tutaj znajduje się Golgota Beskidów i niesamowity punkt widokowy na całą Kotlinę Żywiecką. Po drodze na szczyt mijamy stacje drogi krzyżowej, wszystkie można zobaczyć pod linkiem który umieściłem wcześniej, jest to krótki artykuł z wikipedii na temat Golgoty Beskidów.

Kotlina Żywiecka - widok z Matyski © autochton



Ostatnia stacja drogi krzyżowej © autochton


Maciek w trakcie zjazdu z Matyski na tle Beskidu Żywieckiego © autochton

W Węgierskiej Górce Maciek złapał gumę, zatem początek wycieczki był nie do końca szczęśliwy. Po małej przerwie ruszyliśmy do Żabnicy skąd dotarliśmy na Halę Boraczą. Droga na sam szczyt jest utwardzona i niczym to nie przypomina typowej jazdy po górach. Ale i to da się ominąć, gdyż skręciliśmy po drodze nie tam gdzie trzeba, dzięki czemu mieliśmy zafundowaną jazdę po leśnych ścieżkach.

W schronisku na hali polecam drożdżówki z borówkami. Nigdy w życiu nie kupiłem tak dużej i sycącej drożdżówki. Przyjemność taka kosztuje 3 złote :)

Widok z Hali Boraczej © autochton

Trasa powrotna biegła szlakiem niebieskim, ostatecznie zjechaliśmy do Cisca. W kilku momentach z racji zalegającego gdzieniegdzie śniegu i błota trzeba było rowery prowadzić pod górkę, zjazd wszystko wynagrodził. Ślizganie się po lodzie, zakopywanie w śniegu, bryzganie błotem i lawirowanie między kamieniami to wszystko to co autochtoni lubią najbardziej :) Po drodze oczywiście kilka sympatycznych widoków.

W drodze do Milówki - w tle Jezioro Żywieckie i góra Żar © autochton


Resztki zimy © autochton

Z Ciśca już tylko do Węgierskiej Górki i przez Przybędzę polami do Radziechów.
Powrót do Radziechów © autochton

Pierwszą górską wycieczkę w tym roku uznaję za udaną. Śnieg szybko znika dlatego trzeba optymistycznie patrzeć w przyszłość. Za tydzień rekonesans na Skrzycznem, przy pomyślnych wiatrach może uda się zdobyć szczyt :)

Hala Radziechowska

Wtorek, 9 lutego 2010 | dodano:09.02.2010 | linkuj | komentarze(4)
Kategoria Śląskie
  d a n e  w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
m <
Gdy przełamałem się w końcu i przekonałem do mrozów panujących na zewnątrz, zamiast jeździć to tu to tam, zacząłem chodzić. Rower leży w Krakowie, a ja na Żywiecczyźnie, we wsi swej rodzimej przebywam. Trzeba jednak utrzymywać ruch w interesie na dość zaniedbanym ostatnimi czasy blogu, stąd też relacja z mało rowerowej wycieczki.

Przedwczoraj odezwała się znajoma, która to natchniona filmem "Into the wild", w trakcie wolnego postanowiła nawiedzić Żywiec i wybrać się na zimowy spacer po górach. Tak też się stało. Znając nasze możliwości skierowaliśmy się na Halę Radziechowską, na którą w obecnych warunkach atmosferycznych nie da się wdrapać szybko i swobodnie. Zazwyczaj lokacja ta może stanowić materiał na niedzielny poobiedni spacer z rodziną.

Hala Radziechowska wita © autochton


Trasę tą zazwyczaj zaliczałem latem, przeważnie na rowerze, tym razem rower można co najwyżej nieść na plechach :) W Beskidach zima trzyma mocno, poza kilkoma słonecznymi dniami w zeszłym tygodniu, konsekwentnie temperatura nie jest wyższa niż -5 stopni. I to właśnie sprzyja pieszym podróżom po zmrożonym śniegu.

Przecinające się szlaki na Hali Radziechowskiej © autochton


Normalnie na Halę Radziechowską z Radziechów można dotrzeć w granicach 2 godzin, dziś zajęło to nam około 4. Czynniki takie jak kondycja i dość głęboki śnieg nie pozwoliły na szybszy marsz.

Tam gdzieś powinny być widoczne Tatry, ale ich nie widać © autochton


Widoki niezbyt okazałe, co widać na zdjęciach, ale wybicie się ponad smog rozpościerający się nad okolicznymi miejscowościami to bezcenny dar.

Widok w kierunku Magurki Radziechowskiej © autochton


Po małym posiłku nastąpił odwrót, zdecydowanie szybszy, aniżeli podejście rzecz jasna. Niedługo powrót do Krakowa, kilka napraw w rowerku i może uda się zrobić coś więcej niż trasę w stylu "Po bułki do sklepu". Czekam z utęsknieniem jednak na wiosnę i możliwość przemierzania beskidzkich szlaków na rowerze. Tymczasem patrze za okno i uzbrajam się w cierpliwość...

Radziechowy - Skrzyczne - Radziechowy

Niedziela, 30 sierpnia 2009 | dodano:30.08.2009 | linkuj | komentarze(2)
Kategoria Śląskie
  d a n e  w y j a z d u
36.91 km
28.91 km teren
02:18 h
16.05 km/h
0.00 vmax
m <
Poranny wyjazd na Skrzyczne rozpoczął się od wymiany przebitej dętki, pamiątka po przedwczorajszym jeżdżeniu po lesie. Po małym opóźnieniu ruszyliśmy całą trójką do Ostrego, skąd spacerowym tempem, szerokimi, ubitymi drogami wjechaliśmy na Skrzyczne. Po małej przerwie pojechaliśmy dalej na Małe Skrzyczne, Malinowską Skałę, Halę Radziechowską i do Radziechów.

Szlaki nieco oblegane przez pieszych, ale im dalej od Skrzycznego (jest tam wyciąg krzesełkowy) tym mniej turystów. Trzeba uważać nieco przy zjazdach, których na tej trasie nie brakuje, aby kogoś nie rozjechać. Co prawda zachowywaliśmy odpowiedni odstęp od pieszo chodzących i zwalnialiśmy znacznie, wielu ludzi jednak patrzyło na nas z ukosa jakbyśmy co najmniej poruszali się na motocyklach i mieli zamiar ich rozjechać. Niestety na motocykle można się tu natknąć.. Aniby unikać ewentualnych spornych sytuacji między pieszymi i rowerzystami, jestem gorącym zwolennikiem tworzenia w Beskidach odrębnych szlaków rowerowych. Można w przyszłości tym celu wykorzystywać drogi, które obecnie powstawały jak grzyby po deszczu do wywożenia masowo wycinanych chorych drzew. Myślę, że taka inicjatywa byłaby do przepchnięcia, należałoby jednak skrzyknąć zwartą grupę lobbystów i namówić do takiej inicjatywy różnorodne kręgi.

Większość trasy ze Skrzycznego to zjazdy, sporo kałuż po wczorajszych opadach, więc można się i w błocie potaplać, ale uważać trzeba, gdyż ich głębokości potrafią niejednokrotnie zaskakiwać :)

Na Hali Radziechowskiej zaliczyłem pęknięcie dętki, na szczęście jeden z towarzyszy posiadał sprzęt do wulkanizacji, a ja pompkę, którą woził w torbie drugi kolega. Szybka wymiana i dalej do Radziechów. Trochę się pogubiliśmy, gdyż krajobraz po wycince zmienił się totalnie. Mimo, że jechałem tędy kilka razy już po wyrębie, ciągle w oczach mam obraz szlaku jeszcze z czasów pacholęcych.

Po wyjechaniu z lasu zawitaliśmy na chwil kilka na Matyskę, obejrzeliśmy spacerujących niedzielników, kilka widoczków i następnie polami do domu. Na rowerze i na ciuchach mnóstwo błota więc 30 minut czyszczenia na dzień dobry mnie spotkało.

Rower po przejściach © autochton

Odświeżanie starych ścieżek

Piątek, 28 sierpnia 2009 | dodano:28.08.2009 | linkuj | komentarze(1)
Kategoria Śląskie
  d a n e  w y j a z d u
8.68 km
7.00 km teren
00:32 h
16.27 km/h
0.00 vmax
m <
Przejażdżka jak po bułki do sklepu tyle, że do lasu. Pojechałem z kumplem na małą rundę po radziechowskim lesie. Trasa, którą nawiedziliśmy ostatni raz widziała mnie chyba 10 lat temu. Wiele się zmieniło, w jednych miejscach las się przerzedził, w innych go przybyło. Połowa trasy to ciągły podjazd po śliskich kamieniach, wąskich ścieżkach, bagnach i krzakach. Nie obyło się bez wypychania rowerów na górę, były to fragmenty gdzie nawet niełatwo się idzie. Wszystko tylko po to żeby drugą połowę trasy zjechać sobie z górki. Bardzo ładny odcinek do zjazdów. Kamienista droga trochę rozmyta po ostatnich deszczach, można się tu ładnie rozpędzić jeśli posiada się odpowiedni rower, bądź ułańską fantazję :) Ja dysponuję umiarkowanym rowerem jak i umiarkowaną fantazją dlatego zjazd był raczej stonowany, ale i tak kolega zaliczył glebę. Wypad w sam raz dla zabicia popołudniowej nudy.

Energetycznie - Żar

Środa, 26 sierpnia 2009 | dodano:26.08.2009 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Śląskie
  d a n e  w y j a z d u
60.40 km
0.00 km teren
02:38 h
22.94 km/h
0.00 vmax
m <
Przy popołudniowej kawie padła idea machnięcia kilkakrotnnie korbą w celach rekreacyjnych. Wraz z kolegą Konsulem skierowaliśmy koła naszych jednośladów na górę Żar. Po drodze pooglądaliśmy startujące szybowce, lądujących paralotniarzy i lane piwo, na które mieliśmy ochotę...

Zbiornik elektrowni wodnej na szczycie Żaru © autochton


Podjazd jak podjazd, uporaliśmy się z nim na spokojnie. Na szczycie Mirinda, turystów garść więc spokojnie można było pooglądać widoczki, a potem jazda na dół.

Tam w oddali to już Śląsk... © autochton


Podczas zjazdu kolega Konsul miał małą awarię tarczy w napędzie, ale dosłownie po minucie uporał się z jej krzywizną za pomocą przydrożnego kamienia :] Wracaliśmy drugą stroną jeziora przez Tresną. Przyjemne zjazdy i podjazdy, małe serpentyny czyli wszystko to co najlepsze. Z Zarzecza trochę przycisnęliśmy, w Żywcu każdy udał się w swoją stronę.



Do Radziechów podążałem raczej żwawym tempem, na skrzyżowaniu w Żywcu Pan w granatowym Fordzie Ka myślał, że się zmieści i postanowił wymusić pierwszeństwo, ale nie przekalkulował sobie prędkości. Skończyło się na tym, że zamiast jakoś włączyć się do ruchu choćby na przeciwległym pasie spanikował i prawie stanął w poprzek pasa, którym podążałem ja. Jego zderzak zatrzymał się jakieś 30 cm od mojego roweru. Trudno było mi w tej sytuacji hamować byłem rozpędzony, Pan widział mnie doskonale, miałem światła, skrzyżowanie było oświetlone mimo to zbagatelizował sprawę i postanowił się władować przede mną mimo, że w najbliższej okolicy nie było żadnych innych pojazdów, straciłby najwyżej 5 sekund czekając aż przejadę. Sądzę, że miał większego stracha ode mnie, pogratulowałem mu Kozakiewicza gestem i z nerwów zakląłem szpetnie znów bynajmniej nie po francusku.

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Autochton.bikestats.pl