Informacje
Autochton z miasta Kraków
5727.71 km wszystkie kilometry
629.91 km (11.00%) w terenie
14d 07h 01m czas na rowerze
16.14 km/h avg
629.91 km (11.00%) w terenie
14d 07h 01m czas na rowerze
16.14 km/h avg
Szukaj
Znajomi
Moje rowery
Archiwum
- 2013, Listopad.4.7
- 2013, Kwiecień.2.3
- 2012, Listopad.2.1
- 2012, Lipiec.3.7
- 2012, Czerwiec.5.7
- 2012, Maj.8.26
- 2012, Kwiecień.13.55
- 2012, Marzec.5.8
- 2011, Październik.2.11
- 2011, Lipiec.5.30
- 2011, Czerwiec.7.33
- 2011, Maj.1.7
- 2011, Kwiecień.8.41
- 2011, Marzec.1.7
- 2011, Styczeń.1.1
- 2010, Październik.3.9
- 2010, Wrzesień.3.10
- 2010, Sierpień.1.6
- 2010, Lipiec.7.27
- 2010, Czerwiec.4.22
- 2010, Maj.11.65
- 2010, Kwiecień.3.16
- 2010, Marzec.6.39
- 2010, Luty.5.25
- 2010, Styczeń.1.1
- 2009, Wrzesień.5.7
- 2009, Sierpień.20.7
- 2009, Lipiec.17.7
- 2009, Czerwiec.9.0
- 2009, Maj.6.0
- 2009, Marzec.1.0
Wpisy archiwalne w miesiącu
Kwiecień, 2011
Dystans całkowity: | 190.00 km (w terenie 26.50 km; 13.95%) |
Czas w ruchu: | 15:26 |
Średnia prędkość: | 12.31 km/h |
Liczba aktywności: | 8 |
Średnio na aktywność: | 23.75 km i 1h 55m |
Więcej statystyk |
Sobotnia Rysianka
Wraz z Maciejem synem Kazimierza uradziliśmy, że w weekend trzeba się wybrać w góry, najlepiej w kierunku Rysianki. Brat odpadł wolał się powozić na Żarze kolejką i pozjeżdżać z górki. Ruszyliśmy zatem we dwójkę. Zaczęliśmy od Matyski i potem przez Przybędzę i żabnicę dotarliśmy na spokojnie na Halę Boraczą. Po szybkiej przerwie ruszyliśmy dalej, obierając zielony szlak na Halę Lipowską.
Był to strzał w dziesiątkę, szlakiem tym jedzie się na prawdę przyjemnie, choć chwilami bywa wąsko, a zbocze którym się podróżuje dość strome i lepiej przeprowadzać rower. Zmęczenie nie sięgało zenitu, ale tak czy siak człek się męczył :)
Bez względu na wszystko jest to super trasa jeśli chodzi o podjazd i nie ma na niej wielu miejsc, w których rower wygodniej jest poprowadzić lub ponieść.
Szybko udało nam się dotrzeć na Lipowską, gdzie tylko mignęliśmy i raz dwa wylądowaliśmy na Rysiance, gdzie ku swemu zaskoczeniu spotkałem znajomego, który tam mieszka, o czym zapomniałem kompletnie. Zatem dzięki jego uprzejmości posililiśmy się w schronisku po cenach hurtowych :)
Długo nie siedzieliśmy szybko wróciliśmy na szlak i zjechaliśmy, chyba szlakiem czerwonym, kierowaliśmy się tym razem w stronę Cięciny trasą, którą kiedyś nieopatrznie wybrałem się z bratem na Romankę (więcej TUTAJ}. Polecam jako trasę zjazdową, ale nie podjazdową! To byłoby chyba na tyle :)
Tuż za Halą Boraczą© autochton
Był to strzał w dziesiątkę, szlakiem tym jedzie się na prawdę przyjemnie, choć chwilami bywa wąsko, a zbocze którym się podróżuje dość strome i lepiej przeprowadzać rower. Zmęczenie nie sięgało zenitu, ale tak czy siak człek się męczył :)
Dętka© autochton
Bez względu na wszystko jest to super trasa jeśli chodzi o podjazd i nie ma na niej wielu miejsc, w których rower wygodniej jest poprowadzić lub ponieść.
Skaliście i kamieniście po drodze© autochton
Kamienista ścieżka© autochton
Maciej syn Kazimierza w walce© autochton
Szybko udało nam się dotrzeć na Lipowską, gdzie tylko mignęliśmy i raz dwa wylądowaliśmy na Rysiance, gdzie ku swemu zaskoczeniu spotkałem znajomego, który tam mieszka, o czym zapomniałem kompletnie. Zatem dzięki jego uprzejmości posililiśmy się w schronisku po cenach hurtowych :)
Widoki z Rysianki© autochton
Długo nie siedzieliśmy szybko wróciliśmy na szlak i zjechaliśmy, chyba szlakiem czerwonym, kierowaliśmy się tym razem w stronę Cięciny trasą, którą kiedyś nieopatrznie wybrałem się z bratem na Romankę (więcej TUTAJ}. Polecam jako trasę zjazdową, ale nie podjazdową! To byłoby chyba na tyle :)
Google Earth
Niedziela, 17 kwietnia 2011 | dodano:17.04.2011 | linkuj | komentarze(4)
Kategoria Po bułki do sklepu
Kategoria Po bułki do sklepu
Ostatnich kilka dni oprócz usilnego motywowania do pracy, wiązało się również z kręceniem kółek po mieście. Krótsze i dłuższe wypady były podyktowane tylko i wyłącznie koniecznością przemieszczania się. Podczas jednego z takich wypadów zahaczyłem o kościół św. Kazimierza, przy ulicy Grzegórzeckiej w Krakowie. Przypomniałem sobie, że jakiś czas temu stworzyłem model 3D przeznaczony do Google Earth, ale brakowało mi kilku fotek żeby uzupełnić tekstury. Jako, że wokół kościoła drzewa poprzycinano, a na tym co zostało nie wyrosły jeszcze liście, raz dwa zrobiłem brakujące foty. Efekt możecie zobaczyć TUTAJ.
Dotychczas udało mi się opublikować 5 modeli, z czego 4 rozmieszczone są w Radziechowach. Zabawa z modelowaniem jest fajna i nie trzeba być specjalistą od 3D Studio. Spokojnie w jeden dzień można poznać Sketchup, program do modelowania w 3D, dedykowany między innymi do tworzenia modeli budynków dla Google Earth. Od czasu do czasu upatruję sobie jakiś budynek, biorę aparat i potem obrabiam model. Polecam dla wszystkich, którzy się rzeczywiście nudzą :) Tymczasem zapraszam na wirtualną wycieczkę po Radziechowach. Wystarczy uruchomić ten PLIK przy użyciu Google Earth i włączyć w warstwach "Budynki 3D". Z resztą każdy użytkownik GPS na pewno wie, że GE to świetne narzędzie do wizualizacji przebytych tras, lub też wstępnego ich planowania, a ostatecznie do podróżowania palcem po mapie :)
Pozdrawiam Niradharę, która to dzisiaj wybrała się na wycieczkę do Radziechów w realu. Niestety mimo zdzwonienia się, spotkanie nie wyszło, gdyż zasiedziałem się w Krakowie :(
Kościół pod wezwaniem św. Kazimierza w Krakowie© autochton
Dotychczas udało mi się opublikować 5 modeli, z czego 4 rozmieszczone są w Radziechowach. Zabawa z modelowaniem jest fajna i nie trzeba być specjalistą od 3D Studio. Spokojnie w jeden dzień można poznać Sketchup, program do modelowania w 3D, dedykowany między innymi do tworzenia modeli budynków dla Google Earth. Od czasu do czasu upatruję sobie jakiś budynek, biorę aparat i potem obrabiam model. Polecam dla wszystkich, którzy się rzeczywiście nudzą :) Tymczasem zapraszam na wirtualną wycieczkę po Radziechowach. Wystarczy uruchomić ten PLIK przy użyciu Google Earth i włączyć w warstwach "Budynki 3D". Z resztą każdy użytkownik GPS na pewno wie, że GE to świetne narzędzie do wizualizacji przebytych tras, lub też wstępnego ich planowania, a ostatecznie do podróżowania palcem po mapie :)
Pozdrawiam Niradharę, która to dzisiaj wybrała się na wycieczkę do Radziechów w realu. Niestety mimo zdzwonienia się, spotkanie nie wyszło, gdyż zasiedziałem się w Krakowie :(
Spacer niedzielny
Inaczej jak spacerem niedzielnym dzisiejszego wypadu nazwać nie można. Umówiłem się z bratem i Krzyśkiem, czyli nocną ekipą jeździecką, pod kładką rowerową. Oczekiwanie wydłużało się, dostałem telefon, że brat złapał kapcia i stacjonują na pobliskiej stacji benzynowej. Pojechałem zatem im naprzeciw i tym oto sposobem asystowałem przy wyciąganiu kolców z opony :]
Użyliśmy ostatniej łatki, wszystkie zapasy dętkowe się już skończyły, ale niezrażeni poszliśmy w las. Na miejscu, koło Szyzko-Bohusza, oczekiwał Rożi i jego zakupiona niedawno maszyna zjazdowa KTM. Elegeancki ładny rowerek, ale to już nie MTB, ani też enduro, tylko wsiadać i jechać z górki.
Dotarliśmy na miejsce do krótkiej trasy z paroma hopami i chłopaki testowali swoje umiejętności. Szczerze, żaden z nas nigdy takimi rzeczami się nie zajmował, ostatnio postanowiliśmy w ramach przełamywania się praktykować skakanie, czasem taka umiejętność na szlaku bywa pomocna. Zjechałem parę razy, dość zachowawczo, na rowerze brata i raz na KTM'ie Rożiego. Przyznam, że maszyna sama się rwie do jazdy i nie trzeba jej specjalnie rozpędzać. Niesamowite wrażenie. Fajna maszynka, ale ja ciężej jak enduro mierzyć nie chcę.
Po paru fotach i zjedzonej paczce hitów, powróciliśmy w domowe ostępy. Przejażdżka super, szkoda jednak, że nie mam zdjęć od Krzyśka z dzisiejszego dnia, gdyż aparat ma solidny, a i kilka ładnych zdjęć dało się uchwycić.
W oczekiwaniu pod kładką, pogoda zachęcająca© autochton
Operacja© autochton
Kolec w koło kole© autochton
Użyliśmy ostatniej łatki, wszystkie zapasy dętkowe się już skończyły, ale niezrażeni poszliśmy w las. Na miejscu, koło Szyzko-Bohusza, oczekiwał Rożi i jego zakupiona niedawno maszyna zjazdowa KTM. Elegeancki ładny rowerek, ale to już nie MTB, ani też enduro, tylko wsiadać i jechać z górki.
Dotarliśmy na miejsce do krótkiej trasy z paroma hopami i chłopaki testowali swoje umiejętności. Szczerze, żaden z nas nigdy takimi rzeczami się nie zajmował, ostatnio postanowiliśmy w ramach przełamywania się praktykować skakanie, czasem taka umiejętność na szlaku bywa pomocna. Zjechałem parę razy, dość zachowawczo, na rowerze brata i raz na KTM'ie Rożiego. Przyznam, że maszyna sama się rwie do jazdy i nie trzeba jej specjalnie rozpędzać. Niesamowite wrażenie. Fajna maszynka, ale ja ciężej jak enduro mierzyć nie chcę.
W Lasku Wolskim© autochton
Po paru fotach i zjedzonej paczce hitów, powróciliśmy w domowe ostępy. Przejażdżka super, szkoda jednak, że nie mam zdjęć od Krzyśka z dzisiejszego dnia, gdyż aparat ma solidny, a i kilka ładnych zdjęć dało się uchwycić.
Nocny Kraków
Sobota jeśli chodzi o rowery była bardzo udanym dla mnie dniem. Po południu wybrałem się do Nowej Huty, odwiedzić leżącą w szpitalu Skopjankę i dowieźć jej nieco słodkich napoi i co by się jej czas nie dłużył, zabawić rozmową.
Jadąc do Nowej Huty obrałem nieco okrężną, ale za to spokojniejszą trasę. Pojechałem przez Dąbie, Niepołomską dalej Ciepłowniczą i Niepokalanej Marii Panny. Co prawda mogłem sobie pojechać skrótem przez las, ale że dawno w okolicy nie byłem ubzdurało mi się, że jednak będzie szybciej asfaltem. Nic to, z Longinusa Podbipięty skręciłem w Klasztorną i niemal cały czas prosto poza jednym skrętem w prawo dojechałem pod Kombinat, w którego okolicy znajduje się lecznica dla ludzi. Całkiem ładne miejsce i rzecz trzeba, że personel również miły.
Po krótkim posiedzeniu wróciłem na Podgórze (tak, moja lokalizacja pierwotna się zmieniła), tym razem jadąc przez Plac Centralny Aleją Jana Pawła II i Aleją Pokoju. Na Alei Pokoju tuż obok mieszkania mego, złapałem gumę. Szybka wymiana dętki pod moim ulubionym lokalnym sklepikiem rowerowym, w którym to ostatnio kupiłem oświetlenie do roweru za jedyne 25 złotych wraz z bateriami, które były w zestawie. Później już bez przygód wróciłem do bazy. Żałowałem jedynie, że nie zabrałem aparatu.
Długo na bazie nie przesiedziałem, bo zadzwonił brat Tomek z propozycją wypadu na miasto z rowerami. Dołączył do nas Krzysiek, spotkaliśmy się pod Fabryką przy ulicy Zabłocie i ruszyliśmy uzbrojeni w statyw i aparat pod Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie, po angielsku też MOCAK. Nie wiem skąd ten pomysł, ale skrót instytucji jest już od angielskiego Museum of Contemporary Art in Krakow. Mniejsza z tym, tam zrobiliśmy parę zdjęć bawiąc się latarkami. Raz prawie interweniowała ochrona gdyż brat starał się stworzyć napis latarką przy długim czasie naświetlania i wyglądało to trochę jakby malował sprejem po ścianie. Panowie jadąc autem momentalnie przyhamowali, ale też szybko zorientowali się o co chodzi i pojechali dalej.
W trakcie grzebania przy rowerze brata, który wymagał interwencji, szybko wróciłem do mieszkania, żeby zabrać nieprzewiewną kurteczkę, choć było względnie ciepło to wiatr od czasu do czasu potrafił przymrozić.
Postanowiliśmy się wybrać pod pomnik pamięci ludzi zamordowanych w obozie Płaszów. Nigdy nie byliśmy bezpośrednio pod pomnikiem, aby przyjrzeć się mu z bliska, dlatego zapadła szybka decyzja, że przedostaniemy się tam przez Kopiec Kraka. Tak też zrobiliśmy. Pomnik z bliska robi ogromne wrażenie i działa na wyobraźnię, jako że po obozie nie został ślad, wrażenie jest to spotęgowane myślą o tym, że kiedyś w miejscu gdzie teraz rośnie trawa, miały miejsce tak tragiczne wydarzenia.
Postanowiliśmy wreszcie wrócić do domu. Nie zrobiliśmy tego oczywiście w najprostszy sposób. Klucząc po krzakach i zaroślach, przemykając nad krawędziami przepaści dotarliśmy na Podgórze i na szybki posiłek na Kazimierzu. Dochodzę do wniosku, że Kraków mamiący swoim nocnym życiem jest nudny. Wole szczerzę mówiąc w sobotni wieczór ruszyć rowerem w teren, niż trwonić czas w dusznych lokalach, nasiąkać alkoholem i zapachem potu obcych ludzi. Polecam wszystkim nocne wyprawy rowerowe, oczywiście z dobrym oświetleniem!
Jadąc do Nowej Huty obrałem nieco okrężną, ale za to spokojniejszą trasę. Pojechałem przez Dąbie, Niepołomską dalej Ciepłowniczą i Niepokalanej Marii Panny. Co prawda mogłem sobie pojechać skrótem przez las, ale że dawno w okolicy nie byłem ubzdurało mi się, że jednak będzie szybciej asfaltem. Nic to, z Longinusa Podbipięty skręciłem w Klasztorną i niemal cały czas prosto poza jednym skrętem w prawo dojechałem pod Kombinat, w którego okolicy znajduje się lecznica dla ludzi. Całkiem ładne miejsce i rzecz trzeba, że personel również miły.
Po krótkim posiedzeniu wróciłem na Podgórze (tak, moja lokalizacja pierwotna się zmieniła), tym razem jadąc przez Plac Centralny Aleją Jana Pawła II i Aleją Pokoju. Na Alei Pokoju tuż obok mieszkania mego, złapałem gumę. Szybka wymiana dętki pod moim ulubionym lokalnym sklepikiem rowerowym, w którym to ostatnio kupiłem oświetlenie do roweru za jedyne 25 złotych wraz z bateriami, które były w zestawie. Później już bez przygód wróciłem do bazy. Żałowałem jedynie, że nie zabrałem aparatu.
Długo na bazie nie przesiedziałem, bo zadzwonił brat Tomek z propozycją wypadu na miasto z rowerami. Dołączył do nas Krzysiek, spotkaliśmy się pod Fabryką przy ulicy Zabłocie i ruszyliśmy uzbrojeni w statyw i aparat pod Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie, po angielsku też MOCAK. Nie wiem skąd ten pomysł, ale skrót instytucji jest już od angielskiego Museum of Contemporary Art in Krakow. Mniejsza z tym, tam zrobiliśmy parę zdjęć bawiąc się latarkami. Raz prawie interweniowała ochrona gdyż brat starał się stworzyć napis latarką przy długim czasie naświetlania i wyglądało to trochę jakby malował sprejem po ścianie. Panowie jadąc autem momentalnie przyhamowali, ale też szybko zorientowali się o co chodzi i pojechali dalej.
Nielegalnie zaparkowane rowery pod MOCAK'iem© autochton
W trakcie grzebania przy rowerze brata, który wymagał interwencji, szybko wróciłem do mieszkania, żeby zabrać nieprzewiewną kurteczkę, choć było względnie ciepło to wiatr od czasu do czasu potrafił przymrozić.
Postanowiliśmy się wybrać pod pomnik pamięci ludzi zamordowanych w obozie Płaszów. Nigdy nie byliśmy bezpośrednio pod pomnikiem, aby przyjrzeć się mu z bliska, dlatego zapadła szybka decyzja, że przedostaniemy się tam przez Kopiec Kraka. Tak też zrobiliśmy. Pomnik z bliska robi ogromne wrażenie i działa na wyobraźnię, jako że po obozie nie został ślad, wrażenie jest to spotęgowane myślą o tym, że kiedyś w miejscu gdzie teraz rośnie trawa, miały miejsce tak tragiczne wydarzenia.
Pomnik pamięci ludzi zamordowanych w obozie Płaszów© autochton
Pomnik pamięci ludzi zamordowanych w obozie Płaszów© autochton
Postanowiliśmy wreszcie wrócić do domu. Nie zrobiliśmy tego oczywiście w najprostszy sposób. Klucząc po krzakach i zaroślach, przemykając nad krawędziami przepaści dotarliśmy na Podgórze i na szybki posiłek na Kazimierzu. Dochodzę do wniosku, że Kraków mamiący swoim nocnym życiem jest nudny. Wole szczerzę mówiąc w sobotni wieczór ruszyć rowerem w teren, niż trwonić czas w dusznych lokalach, nasiąkać alkoholem i zapachem potu obcych ludzi. Polecam wszystkim nocne wyprawy rowerowe, oczywiście z dobrym oświetleniem!
Sprawunki
Rower to jednak dobra rzecz, żeby przemieszczać szybko załatwiając sprawunki. Tak też wyglądało to tegoż dnia. Szybka akcja i rower w ruchu :]
Oswajanie organizmu
Rozpoczyna się cykl krótkich przejażdżek po mieście, w Krakowie pogoda sprzyja to i przyjemnie się na sercu robi. Po ostatnim weekendzie i zdobywaniu Skrzycznego, w trakcie którego zostałem odstawiony przez starszych i wyposażonych w cięższe rowery kompanów, doszedłem do wniosku, że trzeba się wziąć w garść. Jako, że wreszcie udało mi się nabrać parę kilogramów, których zawsze mi brakowało, troszeczkę inaczej reaguję na wysiłek. Tym oto sposobem w miarę codziennie chcę uskuteczniać rowerowe wypady, krótsze lub dłuższe. Koniec z grzaniem tyłka w fotelu.
Niedzielny obiad
Niedziela zaowocowała jedynie krótkim wypadem na Kopę. Górka zaraz pod ręką w sam raz na przedobiednią wycieczkę. Na miejscu trochę potrenowaliśmy skoki na Giancie brata i tak jakoś czas zleciał. Pogoda praktycznie wakacyjna podobnie jak atmosfera. Wyprawa niezbyt imponująca, ale dająca wiele radochy z zabawy rowerem. Miał do nas dołączyć również Maciej syn Kazimierza, ale jakoś minęliśmy się po drodze i pojechał dalej w las bez naszej asysty.
Rozbicie bazy© autochton
Tomek podczas jazdy© autochton
Hopy i hopeczki© autochton
Autochton na Kopie© autochton
Skrzyczne raz pierwszy
Plan, żeby zainicjować sezon wyjazdem na Skrzyczne krążył od jakiegoś czasu, ale pogoda nie dopisywała, wreszcie jednak się udało. Pierwotnie chcieliśmy zaliczyć tradycyjną trasę z Radziechów na Skrzyczne i potem przez Malinowską Skałę i Halę Radziechwoską do Radziechów, ale postanowiliśmy sobie odpuścić. Po wyjechaniu na Skrzyczne, doszliśmy do wniosku, że po powrocie do domu chcemy mieć jeszcze jakąś siłę, choćby do umycia się i wykonywania podstawowych czynności :) Podjęliśmy dobrą decyzję, bo po przejechaniu całej trasy pewnie padlibyśmy na twarze. Wycieczka zatem była w sam raz na nasze siły.
W wycieczce brałem udział ja, mój brat Tomek i Maciej syn Kazimierza, a więc znani stałym czytelnikom załoganci teamu radziechowy.com :)
Droga na Skrzyczne elegancka, temperatura zadowalająca, śniegu brak właściwie do samego szczytu.
Tuż przed szczytem ośnieżony odcinek, po drodze napotkaliśmy kilku rowerzystów jadących w dół. Można rzec nawet, że tłok był na trasie spory :]
Na górze po małym posiłku i rozglądnięciu się wokół pojechaliśmy z górki. Dla urozmaicenia postanowiliśmy zjeżdżać trasami do ściągania drzewa i to był strzał w dziesiątkę. Fajna zabawa, strome zjazdy i brak monotonnego zjazdu praktycznie asfaltową drogą.
W drodze z Twardorzeczki do Radziechów, zahaczyliśmy tradycyjnie o Kopę. Tam przez chwil kilka chłopaki poskakały sobie na trasie wyjeżdżonej przez motocyklistów. Ja tym razem swoich sił nie próbowałem, stałem spokojnie z boku i obserwowałem całe zajście.
Powrót był spokojnym, chociaż w trakcie zjazdu ze Skrzycznego złapałem kapcia, szybka wymiana dętki i jazda dalej. W domu myjka oczywiście poszła w ruch i rowery odzyskały blask swój. Następnym razem w planie jest zdobycie Rysianki. Sezon zaczyna się dobrze! :)
W wycieczce brałem udział ja, mój brat Tomek i Maciej syn Kazimierza, a więc znani stałym czytelnikom załoganci teamu radziechowy.com :)
Droga na Skrzyczne elegancka, temperatura zadowalająca, śniegu brak właściwie do samego szczytu.
W drodze na Skrzyczne© autochton
Tuż przed szczytem ośnieżony odcinek, po drodze napotkaliśmy kilku rowerzystów jadących w dół. Można rzec nawet, że tłok był na trasie spory :]
Maciej syn Kazimierza zmaga się ze śniegiem© autochton
Na górze po małym posiłku i rozglądnięciu się wokół pojechaliśmy z górki. Dla urozmaicenia postanowiliśmy zjeżdżać trasami do ściągania drzewa i to był strzał w dziesiątkę. Fajna zabawa, strome zjazdy i brak monotonnego zjazdu praktycznie asfaltową drogą.
Poprawki przed zjazdem© autochton
W drodze z Twardorzeczki do Radziechów, zahaczyliśmy tradycyjnie o Kopę. Tam przez chwil kilka chłopaki poskakały sobie na trasie wyjeżdżonej przez motocyklistów. Ja tym razem swoich sił nie próbowałem, stałem spokojnie z boku i obserwowałem całe zajście.
Tomek na Kopie© autochton
Epickie zdjęcie© autochton
Zabawy na Kopie c.d.© autochton
Maciej syn Kazimierza na tle Matyski© autochton
Powrót był spokojnym, chociaż w trakcie zjazdu ze Skrzycznego złapałem kapcia, szybka wymiana dętki i jazda dalej. W domu myjka oczywiście poszła w ruch i rowery odzyskały blask swój. Następnym razem w planie jest zdobycie Rysianki. Sezon zaczyna się dobrze! :)