Informacje
Autochton z miasta Kraków
5727.71 km wszystkie kilometry
629.91 km (11.00%) w terenie
14d 07h 01m czas na rowerze
16.14 km/h avg
629.91 km (11.00%) w terenie
14d 07h 01m czas na rowerze
16.14 km/h avg
Szukaj
Znajomi
Moje rowery
Archiwum
- 2013, Listopad.4.7
- 2013, Kwiecień.2.3
- 2012, Listopad.2.1
- 2012, Lipiec.3.7
- 2012, Czerwiec.5.7
- 2012, Maj.8.26
- 2012, Kwiecień.13.55
- 2012, Marzec.5.8
- 2011, Październik.2.11
- 2011, Lipiec.5.30
- 2011, Czerwiec.7.33
- 2011, Maj.1.7
- 2011, Kwiecień.8.41
- 2011, Marzec.1.7
- 2011, Styczeń.1.1
- 2010, Październik.3.9
- 2010, Wrzesień.3.10
- 2010, Sierpień.1.6
- 2010, Lipiec.7.27
- 2010, Czerwiec.4.22
- 2010, Maj.11.65
- 2010, Kwiecień.3.16
- 2010, Marzec.6.39
- 2010, Luty.5.25
- 2010, Styczeń.1.1
- 2009, Wrzesień.5.7
- 2009, Sierpień.20.7
- 2009, Lipiec.17.7
- 2009, Czerwiec.9.0
- 2009, Maj.6.0
- 2009, Marzec.1.0
Tyniec dla zasady!
Aby nie wypaść całkowicie z obiegu postanowiłem wybrać się rekreacyjnie do Tyńca. Narzuciłem sobie nieco szybsze tempo, jak na moje warunki, żeby nieco wypocić organizm.
Informuję zainteresowanych, że przejazd pod mostem Dębnickim od strony Mangi jest niemożliwy. Trwają przygotowania do koncertu, rozkładana jest scena itp. Trzeba zasuwać naokoło..
Pogoda ładna, szybko obróciłem i wylądowałem na hacjendzie.
Informuję zainteresowanych, że przejazd pod mostem Dębnickim od strony Mangi jest niemożliwy. Trwają przygotowania do koncertu, rozkładana jest scena itp. Trzeba zasuwać naokoło..
Pogoda ładna, szybko obróciłem i wylądowałem na hacjendzie.
Po krakowsku
Co tu dużo mówić, jazda "po bułki do sklepu". Krążenie tam i na powrót po krakowskim bruku, asfalcie, betonie i błocie.
Pytaj gdzie nie byłem?
Moja ostatnia przejażdżka należy do serii, "pytaj gdzie mnie nie było". Początkowo miałem zaliczyć małą rundkę rowerem, żeby przetestować nową zabawkę, a skończyło się jeżdżeniem tam i z powrotem oraz nabiciem miłego dystansu.
Nabyłem w weekend zabaweczkę firmy Garmin, nieco bardziej rozbudowany licznik o nazwie edge 500. Chciałem dysponować czymś małym co zapisze moje trasy i wypluje dane dotyczące przejechanego dystansu. Nie zależało mi szczególnie na mapach zwłaszcza, że w razie draki brat posiada Garmina Vistę i jak się da to użyczy.
Tak czy siak pokręciłem się nieco rekreacyjnie, zdjęć dużo nie zdjąłem bo oczywiście baterie odmówiły posłuszeństwa. Po odbębnieniu kawałka przejazdu wybrałem się po Anetę do pracy.
W międzyczasie zadzwonił szanowny kolega Bizon i zaprosił nas na piwko wieczorne w jego zaciszu domowym. Podzieliliśmy się zatem na dwa obozy, rowerowy i tramwajowy. Aneta tramwajem, ja rowerem i tak oto wylądowaliśmy u Bizona z kurtuazyjną wizytą i truskawkami.
Powrót wieczorem, na początku w okolicy M1 panował nieprzyjemny chłód, ale po dostaniu się nad Wisłę zrobiło się bardzo przyjemnie. Skoszona tam trawa oddawała nagromadzone w ciągu dnia ciepło, no i ten zapach siana :)
Nabyłem w weekend zabaweczkę firmy Garmin, nieco bardziej rozbudowany licznik o nazwie edge 500. Chciałem dysponować czymś małym co zapisze moje trasy i wypluje dane dotyczące przejechanego dystansu. Nie zależało mi szczególnie na mapach zwłaszcza, że w razie draki brat posiada Garmina Vistę i jak się da to użyczy.
Nowa zabawka© autochton
Tak czy siak pokręciłem się nieco rekreacyjnie, zdjęć dużo nie zdjąłem bo oczywiście baterie odmówiły posłuszeństwa. Po odbębnieniu kawałka przejazdu wybrałem się po Anetę do pracy.
Kierunek Łęg!© autochton
Mój ulubiony fragment przejazdu przez lasek© autochton
W międzyczasie zadzwonił szanowny kolega Bizon i zaprosił nas na piwko wieczorne w jego zaciszu domowym. Podzieliliśmy się zatem na dwa obozy, rowerowy i tramwajowy. Aneta tramwajem, ja rowerem i tak oto wylądowaliśmy u Bizona z kurtuazyjną wizytą i truskawkami.
Powrót wieczorem, na początku w okolicy M1 panował nieprzyjemny chłód, ale po dostaniu się nad Wisłę zrobiło się bardzo przyjemnie. Skoszona tam trawa oddawała nagromadzone w ciągu dnia ciepło, no i ten zapach siana :)
Gonimy burzę
W pierwszy dzień zjazdu u Kajmana i Niradhary mieliśmy szczęście gdyż podczas zjazdu z Żaru deszcz nas szczęśliwie ominął, zawdzięczamy to temu, że jechaliśmy inna trasą niźli pozostali. Tzn. tak mi się wydaje, że resztę brygady trochę pokropiło, na pewno w komentarzach znajdzie się potwierdzenie tej teorii lub zaprzeczenie. Dzień wcześniej czyli w piątek, kiedy to wędrowaliśmy po grani pomiędzy Skrzycznem a Radziechowami, również mieliśmy szczęście. Ledwo tylko zostaliśmy wodą skropieni. Do trzech jednak razy sztuka :) Było to tak...
Już wcześniej uzgodniliśmy, że po mittingu zbieramy manatki i jazda do Radziechów, skąd mieliśmy wyruszyć na Rysiankę i dalej trasą, którą niedawno zaliczyłem z Maciejem synem Kazimierza. Pogoda ładna to i przyjemnie się jechało. Pojechaliśmy przez Żabnicę na Halę Boraczą.
Na miejscu mały odpoczynek, regulacja płynów w organizmie i jazda dalej.
Przed nami raczej przyjazne i interesujące podjazdy, głównie ze względu na kamyczki, na których trzeba się trochę gimnastykować co by jechać dalej. Świetna sprawa :)
Po drodze jeszcze oglądanie widoczków, ładnie eksponowanych ze względu na postępującą nadal wycinkę drzew w lasach.
Po wjechaniu w las zaczęło nieco kapać z nieba i z oddali słychać było grzmoty. Szybko przeanalizowaliśmy sytuacje i wyszło na to, że gonimy burzę. Zamiast zwolnić przyśpieszyliśmy i w końcu dotarliśmy na Rysiankę.
Choć wciąż ponuro, z chmur zaczęło przebłyskiwać słońce co znaczyło, że burza nadal nam ucieka. Zrezygnowaliśmy z dalszej trasy, którą planowaliśmy i odbiliśmy z czerwonego szlaku na drogę do zwożenia drzewa w kierunku Żabnicy.
Tym samym udało nam się dogonić burzę w Węgierskiej Górce :) Dopadła nas mega ulewa, a że już zdążyliśmy przesiąknąć wilgocią wcześniej kontynuowaliśmy jazdę w deszczu byleby szybko dotrzeć do domu. Po powrocie szybkie mycie sprzętu, obiad i powrót do Krakowa.
Wypad udany, ale obecnie nie toleruję siodełka rowerowego. Jazda w przemoczonym ubraniu nie jest dobrym pomysłem :)
Już wcześniej uzgodniliśmy, że po mittingu zbieramy manatki i jazda do Radziechów, skąd mieliśmy wyruszyć na Rysiankę i dalej trasą, którą niedawno zaliczyłem z Maciejem synem Kazimierza. Pogoda ładna to i przyjemnie się jechało. Pojechaliśmy przez Żabnicę na Halę Boraczą.
Boracze klimaty© autochton
Boracze klimaty© autochton
Na miejscu mały odpoczynek, regulacja płynów w organizmie i jazda dalej.
Jeszcze w słońcu© autochton
Opaska Go4Adventure.pl :)© autochton
Przed nami raczej przyjazne i interesujące podjazdy, głównie ze względu na kamyczki, na których trzeba się trochę gimnastykować co by jechać dalej. Świetna sprawa :)
Podejścia i podjazdy za Halą Boraczą© autochton
Kuba walczący© autochton
Po drodze jeszcze oglądanie widoczków, ładnie eksponowanych ze względu na postępującą nadal wycinkę drzew w lasach.
Mały postój© autochton
Po wjechaniu w las zaczęło nieco kapać z nieba i z oddali słychać było grzmoty. Szybko przeanalizowaliśmy sytuacje i wyszło na to, że gonimy burzę. Zamiast zwolnić przyśpieszyliśmy i w końcu dotarliśmy na Rysiankę.
Wjeżdżamy w las© autochton
Choć wciąż ponuro, z chmur zaczęło przebłyskiwać słońce co znaczyło, że burza nadal nam ucieka. Zrezygnowaliśmy z dalszej trasy, którą planowaliśmy i odbiliśmy z czerwonego szlaku na drogę do zwożenia drzewa w kierunku Żabnicy.
Ponuro na Rysiance© autochton
Tym samym udało nam się dogonić burzę w Węgierskiej Górce :) Dopadła nas mega ulewa, a że już zdążyliśmy przesiąknąć wilgocią wcześniej kontynuowaliśmy jazdę w deszczu byleby szybko dotrzeć do domu. Po powrocie szybkie mycie sprzętu, obiad i powrót do Krakowa.
Mycie po myciu© autochton
Wypad udany, ale obecnie nie toleruję siodełka rowerowego. Jazda w przemoczonym ubraniu nie jest dobrym pomysłem :)
Meeting u Niezależnych Krokodyli
Główną atrakcją weekendu był oczywiście "Meeting u Niezależnych Krokodyli". Rano przeprowadziliśmy z Kubą szybkie pakowanie gratów do samochodu, żeby dotrzeć do gospodarzy imprezy, czyli Kajmana i Niradhary na wyznaczoną godzinę 10. Poczucie wstydu było wielkie gdyż będąc dość blisko nieuchronnie spóźnialiśmy się. Wydawało mi się, że droga jest krótsza niż w rzeczywistości. Spóźniliśmy się nieco, ale jak się okazało nie byliśmy na szczęście ostatni :)
Wpisaliśmy się na listę zwiedzających elektrownię, rozdaliśmy nieco opasek odblaskowych od mojego szefostwa i ruszyliśmy w drogę.
Sympatyczna atmosfera i ładna pogoda zaprowadziła nas do elektrowni wodnej w Porąbce, którą to właśnie mieliśmy zwiedzać. Po obejrzeniu raczej "old school'owego" filmu na jej temat, zbadaliśmy temat nieco dogłębniej schodząc pod ziemię, aby zobaczyć na własne oczy tajną maszynerię generującą prąd właśnie, której nie można fotografować :)
Kolejnym celem, który staną przed nami to wyjazd na górę Żar, stanowiło to w pewnym sensie uzupełnienie zwiedzania elektrowni ze względu na znajdujący się na szczycie zbiornik wodny. Widoki ładne choć nieco pochmurnie. Po szybkim uzupełnieniu kalorii, postanowiliśmy zwijać manatki ze względu na pokapujacą raz po raz wodę z nieba. Większość ekipy ruszyła w dół drogą asfaltową, natomiast ja wraz z Kubą, Marusią i Yackiem ruszyliśmy w dół kamienistym szlakiem czerwonym. Trasa dość stroma, oczywiście trzeba uważać na kamyczki, ale generalnie dostarczająca sporo frajdy. Niestety Marusia z Yackiem zaliczyli po drodze glebę, nie obyło się bez krwi i poszarpanego odzienia, nie mniej każdy ukończył trasę o własnych siłach :)
Po małym odpoczynku w ogrodzie wyjechaliśmy na pobliską górę Wołek, gdzie po zaliczeniu sesji fotograficznej widoków i pozostałości zamku w iście japońskim stylu, skierowaliśmy się na ognisko.
Duże zainteresowanie wśród przybyłych wzbudził rower Kuby, przeznaczony do jazdy nieco bardziej w dół niźli w górę. Zaowocowało to jeżdżeniem na zmianę po ogródku przez wszystkich chętnych :)
Reszta to już pałaszowanie kiełbas przy ognisku, rozmowy mniej lub bardziej rowerowe oraz psoty, figle i gry towarzyskie, które inicjował niestrudzony Krzara :) Impreza udana! Dziękuję wszystkim za spotkanie i organizatorom za włożony trud w przygotowanie przedsięwzięcia. Cieszę się, że mogłem spotkać tyle nowych twarzy :)
Wpisaliśmy się na listę zwiedzających elektrownię, rozdaliśmy nieco opasek odblaskowych od mojego szefostwa i ruszyliśmy w drogę.
Opaska z TKsport.pl :)© autochton
Sympatyczna atmosfera i ładna pogoda zaprowadziła nas do elektrowni wodnej w Porąbce, którą to właśnie mieliśmy zwiedzać. Po obejrzeniu raczej "old school'owego" filmu na jej temat, zbadaliśmy temat nieco dogłębniej schodząc pod ziemię, aby zobaczyć na własne oczy tajną maszynerię generującą prąd właśnie, której nie można fotografować :)
Czekając na zwiedzanie elektrowni© autochton
Kolejnym celem, który staną przed nami to wyjazd na górę Żar, stanowiło to w pewnym sensie uzupełnienie zwiedzania elektrowni ze względu na znajdujący się na szczycie zbiornik wodny. Widoki ładne choć nieco pochmurnie. Po szybkim uzupełnieniu kalorii, postanowiliśmy zwijać manatki ze względu na pokapujacą raz po raz wodę z nieba. Większość ekipy ruszyła w dół drogą asfaltową, natomiast ja wraz z Kubą, Marusią i Yackiem ruszyliśmy w dół kamienistym szlakiem czerwonym. Trasa dość stroma, oczywiście trzeba uważać na kamyczki, ale generalnie dostarczająca sporo frajdy. Niestety Marusia z Yackiem zaliczyli po drodze glebę, nie obyło się bez krwi i poszarpanego odzienia, nie mniej każdy ukończył trasę o własnych siłach :)
Widoczki© autochton
Po małym odpoczynku w ogrodzie wyjechaliśmy na pobliską górę Wołek, gdzie po zaliczeniu sesji fotograficznej widoków i pozostałości zamku w iście japońskim stylu, skierowaliśmy się na ognisko.
Przedwieczorne zwiedzanie© autochton
Szturmując Wołek© autochton
Zwiedzanie ruin :]© autochton
Rozmowy na szczycie© autochton
Duże zainteresowanie wśród przybyłych wzbudził rower Kuby, przeznaczony do jazdy nieco bardziej w dół niźli w górę. Zaowocowało to jeżdżeniem na zmianę po ogródku przez wszystkich chętnych :)
Atrakcja dnia :]© autochton
Reszta to już pałaszowanie kiełbas przy ognisku, rozmowy mniej lub bardziej rowerowe oraz psoty, figle i gry towarzyskie, które inicjował niestrudzony Krzara :) Impreza udana! Dziękuję wszystkim za spotkanie i organizatorom za włożony trud w przygotowanie przedsięwzięcia. Cieszę się, że mogłem spotkać tyle nowych twarzy :)
Przedkrokodylowe Skrzyczne
Jakiś czas temu zatelefonował Kajman, że wraz Niradharą organizują u siebie zjazd bikestatsowiczów. Wspomniałem zdaje się o tym fakcie wcześniej. Oczywiście wyraziłem chęć uczestnictwa. Na Żywiecczyźnie musiałem zjawić się w piątek, aby odebrać od producenta opaski odblaskowe, które między innymi dnia następnego wylądowały również w rękach zjazdowiczów.
Miałem jednak zgryz jak dotrzeć do Bielska gdzie musiałem się zgłosić, kondycja nie ta więc jazda rowerem odpada w moim przypadku. Rozmawiałem jednak z Kubą, kolegą z Krakowa. Wyraził chęć wypadu w góry wiec wplatałem go w zjazd bikestats :)
Po szybkiej wizycie w Bielsku-Białej wylądowaliśmy w Radziechowach i po małym posiłku wybraliśmy się na Skrzyczne. Szczęśliwie unikaliśmy deszczu, jedynie na Malinowskiej Skale w drodze powrotnej do Radziechów pokropiła nas nieco przelatująca chmura. Dalej już bez zakłóceń dotarliśmy do domu. Mimo obaw pogoda była idealna, przyświecało nam ładnie słońce, a trasa dawała wiele satysfakcji, zwłaszcza końcówka, gdyż szlak z Hali Radziechowskiej nareszcie został względnie oczyszczony z zalegającego drzewa.
GPS padł po drodze, ale trasa generalnie niezmienna jak zawsze :) Poniżej starszy zapis dla zainteresowanych.
Miałem jednak zgryz jak dotrzeć do Bielska gdzie musiałem się zgłosić, kondycja nie ta więc jazda rowerem odpada w moim przypadku. Rozmawiałem jednak z Kubą, kolegą z Krakowa. Wyraził chęć wypadu w góry wiec wplatałem go w zjazd bikestats :)
Po szybkiej wizycie w Bielsku-Białej wylądowaliśmy w Radziechowach i po małym posiłku wybraliśmy się na Skrzyczne. Szczęśliwie unikaliśmy deszczu, jedynie na Malinowskiej Skale w drodze powrotnej do Radziechów pokropiła nas nieco przelatująca chmura. Dalej już bez zakłóceń dotarliśmy do domu. Mimo obaw pogoda była idealna, przyświecało nam ładnie słońce, a trasa dawała wiele satysfakcji, zwłaszcza końcówka, gdyż szlak z Hali Radziechowskiej nareszcie został względnie oczyszczony z zalegającego drzewa.
GPS padł po drodze, ale trasa generalnie niezmienna jak zawsze :) Poniżej starszy zapis dla zainteresowanych.
Tyniecko, dostojnie i słonecznie
Po ostatnim kręceniu się po mieście, którego było sporo, a wspominać nie było warto o nim na blogu, czas było choć troszkę dalej pojechać. Jechała ze mną Aneta, która to, jak sama twierdzi, od 15 lat nie siedziała na rowerze. Choć na początku z lekkimi oporami w końcu się przełamała i całkiem sprawnie wypadła nam wycieczka do Tyńca. Pogoda dopisała, zatem i ruch na trasie tynieckiej był spory.
Na miejscu ładne widoczki i łyk zimnego napoju.
Po odpoczynku ruszyliśmy do Krakowa oczywiście powolnym dostojnym tempem :) Nagłe wyjście z czterech ścian na słońce zaowocowało czerwoną nieregularną opalenizną i pieczeniem obecnym do teraz. Tymczasem przygotowuję się logistycznie na "Meeting u Niezależnych Krokodyli" :] Muszę jakoś ogarnąć problem transportu z rowerem do Radziechów przez Bielsko. Wstępnie postanowiłem podjechać pociągiem do Oświęcimia, tam obrać kierunek na Bielsko i potem to już prawie w domu. Bielsko pojawia się na szlaku gdyż muszę odebrać tam kilka małych akcesoriów przydatnych każdemu rowerzyście :] Z Krakowa rowerem nie pojadę bo kondycja nie ta! :P
Na miejscu ładne widoczki i łyk zimnego napoju.
Widoki tynieckie© autochton
Dziedziniec opactwa w Tyńcu© autochton
Po odpoczynku ruszyliśmy do Krakowa oczywiście powolnym dostojnym tempem :) Nagłe wyjście z czterech ścian na słońce zaowocowało czerwoną nieregularną opalenizną i pieczeniem obecnym do teraz. Tymczasem przygotowuję się logistycznie na "Meeting u Niezależnych Krokodyli" :] Muszę jakoś ogarnąć problem transportu z rowerem do Radziechów przez Bielsko. Wstępnie postanowiłem podjechać pociągiem do Oświęcimia, tam obrać kierunek na Bielsko i potem to już prawie w domu. Bielsko pojawia się na szlaku gdyż muszę odebrać tam kilka małych akcesoriów przydatnych każdemu rowerzyście :] Z Krakowa rowerem nie pojadę bo kondycja nie ta! :P
Sobotnia Rysianka
Wraz z Maciejem synem Kazimierza uradziliśmy, że w weekend trzeba się wybrać w góry, najlepiej w kierunku Rysianki. Brat odpadł wolał się powozić na Żarze kolejką i pozjeżdżać z górki. Ruszyliśmy zatem we dwójkę. Zaczęliśmy od Matyski i potem przez Przybędzę i żabnicę dotarliśmy na spokojnie na Halę Boraczą. Po szybkiej przerwie ruszyliśmy dalej, obierając zielony szlak na Halę Lipowską.
Był to strzał w dziesiątkę, szlakiem tym jedzie się na prawdę przyjemnie, choć chwilami bywa wąsko, a zbocze którym się podróżuje dość strome i lepiej przeprowadzać rower. Zmęczenie nie sięgało zenitu, ale tak czy siak człek się męczył :)
Bez względu na wszystko jest to super trasa jeśli chodzi o podjazd i nie ma na niej wielu miejsc, w których rower wygodniej jest poprowadzić lub ponieść.
Szybko udało nam się dotrzeć na Lipowską, gdzie tylko mignęliśmy i raz dwa wylądowaliśmy na Rysiance, gdzie ku swemu zaskoczeniu spotkałem znajomego, który tam mieszka, o czym zapomniałem kompletnie. Zatem dzięki jego uprzejmości posililiśmy się w schronisku po cenach hurtowych :)
Długo nie siedzieliśmy szybko wróciliśmy na szlak i zjechaliśmy, chyba szlakiem czerwonym, kierowaliśmy się tym razem w stronę Cięciny trasą, którą kiedyś nieopatrznie wybrałem się z bratem na Romankę (więcej TUTAJ}. Polecam jako trasę zjazdową, ale nie podjazdową! To byłoby chyba na tyle :)
Tuż za Halą Boraczą© autochton
Był to strzał w dziesiątkę, szlakiem tym jedzie się na prawdę przyjemnie, choć chwilami bywa wąsko, a zbocze którym się podróżuje dość strome i lepiej przeprowadzać rower. Zmęczenie nie sięgało zenitu, ale tak czy siak człek się męczył :)
Dętka© autochton
Bez względu na wszystko jest to super trasa jeśli chodzi o podjazd i nie ma na niej wielu miejsc, w których rower wygodniej jest poprowadzić lub ponieść.
Skaliście i kamieniście po drodze© autochton
Kamienista ścieżka© autochton
Maciej syn Kazimierza w walce© autochton
Szybko udało nam się dotrzeć na Lipowską, gdzie tylko mignęliśmy i raz dwa wylądowaliśmy na Rysiance, gdzie ku swemu zaskoczeniu spotkałem znajomego, który tam mieszka, o czym zapomniałem kompletnie. Zatem dzięki jego uprzejmości posililiśmy się w schronisku po cenach hurtowych :)
Widoki z Rysianki© autochton
Długo nie siedzieliśmy szybko wróciliśmy na szlak i zjechaliśmy, chyba szlakiem czerwonym, kierowaliśmy się tym razem w stronę Cięciny trasą, którą kiedyś nieopatrznie wybrałem się z bratem na Romankę (więcej TUTAJ}. Polecam jako trasę zjazdową, ale nie podjazdową! To byłoby chyba na tyle :)
Google Earth
Niedziela, 17 kwietnia 2011 | dodano:17.04.2011 | linkuj | komentarze(4)
Kategoria Po bułki do sklepu
Kategoria Po bułki do sklepu
Ostatnich kilka dni oprócz usilnego motywowania do pracy, wiązało się również z kręceniem kółek po mieście. Krótsze i dłuższe wypady były podyktowane tylko i wyłącznie koniecznością przemieszczania się. Podczas jednego z takich wypadów zahaczyłem o kościół św. Kazimierza, przy ulicy Grzegórzeckiej w Krakowie. Przypomniałem sobie, że jakiś czas temu stworzyłem model 3D przeznaczony do Google Earth, ale brakowało mi kilku fotek żeby uzupełnić tekstury. Jako, że wokół kościoła drzewa poprzycinano, a na tym co zostało nie wyrosły jeszcze liście, raz dwa zrobiłem brakujące foty. Efekt możecie zobaczyć TUTAJ.
Dotychczas udało mi się opublikować 5 modeli, z czego 4 rozmieszczone są w Radziechowach. Zabawa z modelowaniem jest fajna i nie trzeba być specjalistą od 3D Studio. Spokojnie w jeden dzień można poznać Sketchup, program do modelowania w 3D, dedykowany między innymi do tworzenia modeli budynków dla Google Earth. Od czasu do czasu upatruję sobie jakiś budynek, biorę aparat i potem obrabiam model. Polecam dla wszystkich, którzy się rzeczywiście nudzą :) Tymczasem zapraszam na wirtualną wycieczkę po Radziechowach. Wystarczy uruchomić ten PLIK przy użyciu Google Earth i włączyć w warstwach "Budynki 3D". Z resztą każdy użytkownik GPS na pewno wie, że GE to świetne narzędzie do wizualizacji przebytych tras, lub też wstępnego ich planowania, a ostatecznie do podróżowania palcem po mapie :)
Pozdrawiam Niradharę, która to dzisiaj wybrała się na wycieczkę do Radziechów w realu. Niestety mimo zdzwonienia się, spotkanie nie wyszło, gdyż zasiedziałem się w Krakowie :(
Kościół pod wezwaniem św. Kazimierza w Krakowie© autochton
Dotychczas udało mi się opublikować 5 modeli, z czego 4 rozmieszczone są w Radziechowach. Zabawa z modelowaniem jest fajna i nie trzeba być specjalistą od 3D Studio. Spokojnie w jeden dzień można poznać Sketchup, program do modelowania w 3D, dedykowany między innymi do tworzenia modeli budynków dla Google Earth. Od czasu do czasu upatruję sobie jakiś budynek, biorę aparat i potem obrabiam model. Polecam dla wszystkich, którzy się rzeczywiście nudzą :) Tymczasem zapraszam na wirtualną wycieczkę po Radziechowach. Wystarczy uruchomić ten PLIK przy użyciu Google Earth i włączyć w warstwach "Budynki 3D". Z resztą każdy użytkownik GPS na pewno wie, że GE to świetne narzędzie do wizualizacji przebytych tras, lub też wstępnego ich planowania, a ostatecznie do podróżowania palcem po mapie :)
Pozdrawiam Niradharę, która to dzisiaj wybrała się na wycieczkę do Radziechów w realu. Niestety mimo zdzwonienia się, spotkanie nie wyszło, gdyż zasiedziałem się w Krakowie :(
Spacer niedzielny
Inaczej jak spacerem niedzielnym dzisiejszego wypadu nazwać nie można. Umówiłem się z bratem i Krzyśkiem, czyli nocną ekipą jeździecką, pod kładką rowerową. Oczekiwanie wydłużało się, dostałem telefon, że brat złapał kapcia i stacjonują na pobliskiej stacji benzynowej. Pojechałem zatem im naprzeciw i tym oto sposobem asystowałem przy wyciąganiu kolców z opony :]
Użyliśmy ostatniej łatki, wszystkie zapasy dętkowe się już skończyły, ale niezrażeni poszliśmy w las. Na miejscu, koło Szyzko-Bohusza, oczekiwał Rożi i jego zakupiona niedawno maszyna zjazdowa KTM. Elegeancki ładny rowerek, ale to już nie MTB, ani też enduro, tylko wsiadać i jechać z górki.
Dotarliśmy na miejsce do krótkiej trasy z paroma hopami i chłopaki testowali swoje umiejętności. Szczerze, żaden z nas nigdy takimi rzeczami się nie zajmował, ostatnio postanowiliśmy w ramach przełamywania się praktykować skakanie, czasem taka umiejętność na szlaku bywa pomocna. Zjechałem parę razy, dość zachowawczo, na rowerze brata i raz na KTM'ie Rożiego. Przyznam, że maszyna sama się rwie do jazdy i nie trzeba jej specjalnie rozpędzać. Niesamowite wrażenie. Fajna maszynka, ale ja ciężej jak enduro mierzyć nie chcę.
Po paru fotach i zjedzonej paczce hitów, powróciliśmy w domowe ostępy. Przejażdżka super, szkoda jednak, że nie mam zdjęć od Krzyśka z dzisiejszego dnia, gdyż aparat ma solidny, a i kilka ładnych zdjęć dało się uchwycić.
W oczekiwaniu pod kładką, pogoda zachęcająca© autochton
Operacja© autochton
Kolec w koło kole© autochton
Użyliśmy ostatniej łatki, wszystkie zapasy dętkowe się już skończyły, ale niezrażeni poszliśmy w las. Na miejscu, koło Szyzko-Bohusza, oczekiwał Rożi i jego zakupiona niedawno maszyna zjazdowa KTM. Elegeancki ładny rowerek, ale to już nie MTB, ani też enduro, tylko wsiadać i jechać z górki.
Dotarliśmy na miejsce do krótkiej trasy z paroma hopami i chłopaki testowali swoje umiejętności. Szczerze, żaden z nas nigdy takimi rzeczami się nie zajmował, ostatnio postanowiliśmy w ramach przełamywania się praktykować skakanie, czasem taka umiejętność na szlaku bywa pomocna. Zjechałem parę razy, dość zachowawczo, na rowerze brata i raz na KTM'ie Rożiego. Przyznam, że maszyna sama się rwie do jazdy i nie trzeba jej specjalnie rozpędzać. Niesamowite wrażenie. Fajna maszynka, ale ja ciężej jak enduro mierzyć nie chcę.
W Lasku Wolskim© autochton
Po paru fotach i zjedzonej paczce hitów, powróciliśmy w domowe ostępy. Przejażdżka super, szkoda jednak, że nie mam zdjęć od Krzyśka z dzisiejszego dnia, gdyż aparat ma solidny, a i kilka ładnych zdjęć dało się uchwycić.