Informacje
Autochton z miasta Kraków
5727.71 km wszystkie kilometry
629.91 km (11.00%) w terenie
14d 07h 01m czas na rowerze
16.14 km/h avg
629.91 km (11.00%) w terenie
14d 07h 01m czas na rowerze
16.14 km/h avg
Szukaj
Znajomi
Moje rowery
Archiwum
- 2013, Listopad.4.7
- 2013, Kwiecień.2.3
- 2012, Listopad.2.1
- 2012, Lipiec.3.7
- 2012, Czerwiec.5.7
- 2012, Maj.8.26
- 2012, Kwiecień.13.55
- 2012, Marzec.5.8
- 2011, Październik.2.11
- 2011, Lipiec.5.30
- 2011, Czerwiec.7.33
- 2011, Maj.1.7
- 2011, Kwiecień.8.41
- 2011, Marzec.1.7
- 2011, Styczeń.1.1
- 2010, Październik.3.9
- 2010, Wrzesień.3.10
- 2010, Sierpień.1.6
- 2010, Lipiec.7.27
- 2010, Czerwiec.4.22
- 2010, Maj.11.65
- 2010, Kwiecień.3.16
- 2010, Marzec.6.39
- 2010, Luty.5.25
- 2010, Styczeń.1.1
- 2009, Wrzesień.5.7
- 2009, Sierpień.20.7
- 2009, Lipiec.17.7
- 2009, Czerwiec.9.0
- 2009, Maj.6.0
- 2009, Marzec.1.0
Przedpołudniowy spacer
Przedpołudniem trochę kręciłem się po mieście załatwiając kilka rzeczy. W drodze powrotnej mały postój na Rondzie Mogliskim. Aktualnie znajdują się tam dwie wystawy, jedna poświęcona stuleciu lotnictwa w Krakowie, a druga dzielnicy Grzegórzki. Dużo ciekawych zdjęć sprzed lat, polecam.
Ścieżką do Tyńca
Dzisiaj po dość intensywnej walce z remontem należało nieco przewietrzyć płuca zatrute przez farby i pyły. Bez większego zastanowienia pojechałem ścieżką do Tyńca. Kraków śmignął mi przed oczyma w miarę szybko, zrobiłem jedynie mały postój przy instalacji będącej częścią "Etnodizajn Festiwal" organizowanego przez krakowskie Etnomuzeum. Obiekty te jak zdążyłem zauważyć są namiętnie fotografowane ostatnimi czasy przez bikestatowiczów, ale dziwić się czemu nie ma, przyjemna ta "małopolska rzecz" :)
Dalej to już tyle ile na dzisiaj fabryka dała do Tyńca, tam mała zaduma nad płynącą sobie Wisełką i powrót.
W dniu dzisiejszym przypomniałem sobie co to znaczy spocić się z premedytacją na własne życzenie oraz że podczas jazdy człowiekowi chce się pić i warto zabrać ze sobą parę kropli wody :]
Rzecz Małopolska© autochton
Dalej to już tyle ile na dzisiaj fabryka dała do Tyńca, tam mała zaduma nad płynącą sobie Wisełką i powrót.
Wisła w Tyńcu© autochton
W dniu dzisiejszym przypomniałem sobie co to znaczy spocić się z premedytacją na własne życzenie oraz że podczas jazdy człowiekowi chce się pić i warto zabrać ze sobą parę kropli wody :]
Dziadostwo
Poniedziałek, 10 maja 2010 | dodano:10.05.2010 | linkuj | komentarze(1)
Kategoria Po bułki do sklepu
Kategoria Po bułki do sklepu
Od samego rana wokół zalatuje dziadostwem. Ruszyłem o poranku przez miasto zakupić farbę do malowania mieszkania. Wszyscy jeździli i chodzili jak po polu, łącznie ze mną. Cokolwiek dziś robiłem zawsze było pod wiatr. Mieliśmy z kumplem układać tapety, ale z przyczyn technicznych trzeba to przełożyć przynajmniej na środę. Remont zamiast skończyć się dzisiaj, skończy się w czwartek. Lepiej niech ten dzień szybko się skończy...
Błądzenie po krakowsku
Dziś jedynie błądzenie po Białym Prądniku i poszukiwanie ulicy Pachocińskiego. Miast po najmniejszej linii oporu się tam wybrać postanowiłem poruszać się wątpliwymi skrótami :) Droga powrotna nie była lepsza, zgubiłem się w promieniu 2km od domu :D
Zbieranie pokemonów
Miało być zbieranie pokemonów, czyli fotografowanie chopinowskich fortepianów w Krakowie, natchnione wpisem towarzysza Shem'a z BS, ale tak się uposażyłem, że aura skutecznie mnie zniechęciła do jazdy. Dotarłem jedynie do pierwszego fortepianu zlokalizowanego na Rondzie Mogilskim i nawet nie miałem ochoty wyjmować aparatu z kieszeni. Ubrałem się prawie jak na plażę, a tu chłód i lekka mżawka. Żeby nie zamarznąć pojechałem dalej i pokręciłem się trochę nad Wisłą i na Dąbiu. Dobre i to po całym dniu spędzonym na szpachlowaniu ścian w łazience...
Skrzyczne w zupie
Po dłuższej przerwie znowu na rowerze. Weekend majowy nie wypalił, ale nie do końca. Wczoraj w planie był wyjazd do Zwardonia i powrót do Radziechów przez góry, ale ze względu na pogodę zakończyło się wycieczką samochodową do Ostrawy.
Mimo ponurej pogody za oknem postanowiłem się jednak gdzieś pofatygować, wyposażyłem się w giepsa i pojechałem w kierunku Skrzycznego z cichym zamiarem wjechania na sam szczyt.
Początek nie był zachęcający gdyż obrałem trasę z Radziechów do Ostrego przez pola, zaowocowało to szybkim obłoceniem kół i spowolnieniem roweru. Trochę to zmniejszyło mój zapał, ale na Skrzyczne prowadzi utwardzona droga, a nie polne błoto.
Ze szczytu Kopy cel wycieczki wyglądał następująco, czyli nie wyglądał wcale.
Podobnie najbliższa okolica.
Dotarłem do Ostrego i potem w las. Po drodze trochę piechurów, a nieco wyżej trafiłem na trzech rowerzystów. Na początku trasy trochę padało, ale deszcz lądujący na ubraniu momentalnie parował. Całą trasę, zwłaszcza po wjechaniu w największą mgłę/chmurę, było potwornie duszno i wilgotno.
Po drodze zaliczyłem tylko kilka krótkich przystanków, żeby uzupełnić płyny tak szybko z ciała uchodzące. Widoczność ograniczała się do około 20 metrów, chwilami nawet bardziej.
Na samym szczycie z widocznością było jeszcze gorzej. Nie było widać wieży przekaźnikowej mimo, że stałem w jej bezpośrednim sąsiedztwie. W takich warunkach można było się zgubić kilka metrów od schroniska :)
Na górze szybka przebierka w suche ciuchy i wchłanianie kilku dodatkowych kalorii zabranych ze sobą w postaci ciastek i placków. Zjazd już nieco inną trasą, tak jak widać na mapce, szybko i prawie wygodnie. Nie zabrałem okularów i do teraz mam w oczach jakieś drobinki, których nie mogę wciągnąć.
Podsumowując wycieczka mimo pogody pod psem udana. Wniosek taki: nie warto się zrażać dziadostwem za oknem :)
Mimo ponurej pogody za oknem postanowiłem się jednak gdzieś pofatygować, wyposażyłem się w giepsa i pojechałem w kierunku Skrzycznego z cichym zamiarem wjechania na sam szczyt.
Początek nie był zachęcający gdyż obrałem trasę z Radziechów do Ostrego przez pola, zaowocowało to szybkim obłoceniem kół i spowolnieniem roweru. Trochę to zmniejszyło mój zapał, ale na Skrzyczne prowadzi utwardzona droga, a nie polne błoto.
Błoto© autochton
Ze szczytu Kopy cel wycieczki wyglądał następująco, czyli nie wyglądał wcale.
Skrzyczne w zupie© autochton
Podobnie najbliższa okolica.
Kopiec© autochton
Dotarłem do Ostrego i potem w las. Po drodze trochę piechurów, a nieco wyżej trafiłem na trzech rowerzystów. Na początku trasy trochę padało, ale deszcz lądujący na ubraniu momentalnie parował. Całą trasę, zwłaszcza po wjechaniu w największą mgłę/chmurę, było potwornie duszno i wilgotno.
W drodze© autochton
Po drodze zaliczyłem tylko kilka krótkich przystanków, żeby uzupełnić płyny tak szybko z ciała uchodzące. Widoczność ograniczała się do około 20 metrów, chwilami nawet bardziej.
Rower w zupie© autochton
Na samym szczycie z widocznością było jeszcze gorzej. Nie było widać wieży przekaźnikowej mimo, że stałem w jej bezpośrednim sąsiedztwie. W takich warunkach można było się zgubić kilka metrów od schroniska :)
Na szczycie Skrzycznego© autochton
Na górze szybka przebierka w suche ciuchy i wchłanianie kilku dodatkowych kalorii zabranych ze sobą w postaci ciastek i placków. Zjazd już nieco inną trasą, tak jak widać na mapce, szybko i prawie wygodnie. Nie zabrałem okularów i do teraz mam w oczach jakieś drobinki, których nie mogę wciągnąć.
Podsumowując wycieczka mimo pogody pod psem udana. Wniosek taki: nie warto się zrażać dziadostwem za oknem :)
Kopa i okolice
Dziś w ramach rekreacji i wyłącznie z czystej przyzwoitości, wyskoczyliśmy z bratem pokręcić się na Kopie i okolicznych polach. Trochę jazdy po trasach motocyklistów, wizyta w kamieniołomie. Wszystkiemu temu towarzyszył silny wiatr , który był w stanie chwilami zatrzymać rozpędzonego człowieka w miejscu.
Objeżdżanie ścieżek na Kopie© autochton
Radziechowskie klimaty© autochton
Skrzyczne - nie ma róży bez kolców
Zeszłotygodniowy wyjazd na Halę Boraczą z Maciejem synem Kazimierza oraz moja wieczorna przejażdżka na Skrzyczne dnia następnego, pobudziły apetyt mój i dwóch innych nieszczęśników na rundkę Radziechowy – Skrzyczne – Radziechowy. Wraz z bratem Tomkiem oraz Maciejem synem Kazimierza umówiliśmy się na Wielką Sobotę, aby przebyć tradycyjną już dla nas trasę.
Umówiliśmy się około godziny 10 rano na zboczu Kopy pomiędzy Radziechowami i Twardorzeczką. Stąd też zobaczyliśmy jeden z głównych celów naszej wycieczki, czyli szcyt Skrzycznego.
Mimo sprzyjającej pogody pech towarzyszył nam od początku. Wpierw Tomek zauważył, że w tylnym kole brakuje mu nieco powietrza, a następnie u w moim rowerze zdiagnozowano flakę. Tym oto sposobem pierwszy pit stop zaliczyliśmy w Ostrem, był też czas na przejrzenie podstawowego wyposażenia rowerzysty :)
Nie był to jednak koniec przygód warsztatowych, po dotarciu do końca asfaltu okazało się, że wentyl w kole Tomka jest uszkodzony i niezbędna jest wymiana dętki. Zapasowej nie było więc należało skleić starą dętkę Macieja syna Kazimierza, którą to niechybnie ubił w Węgierskiej Górce tydzień temu.
Jakimś cudem udało się nam w końcu ruszyć i powolnym świątecznym tempem zdążaliśmy na szczyt Skrzycznego. Nieco wcześniej napotkaliśmy jednego rowerzystę udającego się w tym samym kierunku, z racji naszych serwisowych postojów nie udało się nam go już spotkać.
Po drodze deliberowaliśmy na różne tematy podziwiając piękno natury.
Z racji tego, że 2/3 wycieczki poruszała się na w pełni amortyzowanych rowerach jechaliśmy dość paradnym tempem, ale z drugiej strony nikt chęci i sił na wyścigi nie miał.
W porównaniu do ostatniej niedzieli śniegu na podjeździe było znacznie mniej i nie przeszkadzał, aż tak bardzo.
Na samej końcówce, gdzie bez względu na porę roku rower i tak trzeba wyprowadzić, pojawiło się wreszcie na horyzoncie schronisko.
Uzupełniliśmy kalorie przy pomocy zestawu Snikers, Prince Polo oraz trzy kanapki ze smalcem, koszt całkowity to 14 złotych. Tomek stwierdził, że za tą kwotę to zje obiad w Krakowie na mieście i to całkiem przyzwoity. Niestety zgadzam się...
Dalej ruszyliśmy na Małe Skrzyczne i w kierunku Malinowskiej Skały. Po drodze jest sporo zjazdów na czym szczególnie nam zależało.
Nie brakuje jednak miejsc gdzie ze względu na wciąż zalegający śnieg rower należało podprowadzić. Najczęściej jednak były to miejsca gdzie nawet latem rower trzeba wręcz nosić na plecach. Jednym z nich jest podejście na Malinowską Skałę i dalej na Zielony kopiec.
Przy zjeździe z Malinowskiej, między drzewami Maciej syn Kazimierza urwał łańcuch, co kosztowało nas kolejne 20 minut śrubkowania, ale udało się dość do porozumienia z materią i ruszyć dalej.
Z Zielonego Kopca rozciągały się chyba jedne z ciekawszych widoków, stąd też nieco dłuższy postój i mała sesja fotograficzna.
Następnie ruszyliśmy na Magurkę Wiślańską, potem Magurkę Radziechowską. Po drodze nie brakowało kryzysów energetycznych, ale powolutku parliśmy na przód. Zaliczyliśmy jeszcze jedną wspinaczkę i przepychanie rowerów przez pościnane gałęzie, którymi był pokryty szlak.
Mniej więcej od Magurki Radziechowskiej sytuacja była już niemal idealna, z racji niewystępowania w tych terenach drzew śnieg pojawiał się sporadycznie i można było rozpędzać maszyny do woli. Wcześniej szybkich tras oczywiście też nie brakowało.
Po przebrnięciu krótkiego fragmentu przykrytej śniegiem drogi u wylotu Hali Radziechowskiej ominęliśmy kilka bajorek, które występują tu bez względu na pogodę.
Niebieski szlak z Hali Radziechowskiej należy też do jednych chyba z najciekawszych tras zjazdowych, którymi się poruszałem, niektóre fragmenty niestety są zaśmiecone gałęziami i ściętymi drzewami. Tak czy owak dotarliśmy wreszcie na Matyskę, z której to wystarczyły 3 minuty, aby znaleźć się w domu na świątecznej kolacji.
Golgota Beskidów przypominała o Świętach Wielkanocnych.
Rowery nieco odpoczęły, oczy rozejrzały się wokół i ruszyliśmy do domostw. Jakby pecha było mało w dniu wycieczki, w drodze powrotnej Maciej syn Kazimierza zaliczył glebę przy zjeździe na przełaj, robiąc z koła ósemkę. Wszyscy jednak przeżyli i cało dotarli do domu.
Podsumowując. Wyjazd na Skrzyczne nie stanowi większej przeszkody, na dalszych szlakach śnieg jednak skutecznie spowalnia, ale nie odbiera to wcale frajdy z jazdy, której jest nie mało. Trzeba się jednak liczyć z lekkim wydłużeniem wycieczki. Trasa którą można zrobić spokojnym tempem w granicach 4 do 5 godzin zrobiliśmy nieco dłużej lądując w domu po godzinie 19 :) (przypominam, że start był o 10 rano). Najwięcej czasu zabrało nam jednak likwidowanie usterek. Trasa grzechu warta, zwłaszcza, że na szlaku mało piechurów, dużo błota i mnóstwo kamienistych ścieżek po których można pędzić i pędzić, aż do wywrotki.
Trasa poglądowa wyrysowana w gpsies.com
Umówiliśmy się około godziny 10 rano na zboczu Kopy pomiędzy Radziechowami i Twardorzeczką. Stąd też zobaczyliśmy jeden z głównych celów naszej wycieczki, czyli szcyt Skrzycznego.
Cel wycieczki - Skrzyczne widziane z Radziechów© autochton
Mimo sprzyjającej pogody pech towarzyszył nam od początku. Wpierw Tomek zauważył, że w tylnym kole brakuje mu nieco powietrza, a następnie u w moim rowerze zdiagnozowano flakę. Tym oto sposobem pierwszy pit stop zaliczyliśmy w Ostrem, był też czas na przejrzenie podstawowego wyposażenia rowerzysty :)
Pit stop w Ostrem - podstawowe wyposażenie rowerzysty© autochton
Nie był to jednak koniec przygód warsztatowych, po dotarciu do końca asfaltu okazało się, że wentyl w kole Tomka jest uszkodzony i niezbędna jest wymiana dętki. Zapasowej nie było więc należało skleić starą dętkę Macieja syna Kazimierza, którą to niechybnie ubił w Węgierskiej Górce tydzień temu.
W drodze na Skrzyczne© autochton
Jakimś cudem udało się nam w końcu ruszyć i powolnym świątecznym tempem zdążaliśmy na szczyt Skrzycznego. Nieco wcześniej napotkaliśmy jednego rowerzystę udającego się w tym samym kierunku, z racji naszych serwisowych postojów nie udało się nam go już spotkać.
Po drodze deliberowaliśmy na różne tematy podziwiając piękno natury.
Autochton i Maciej syn Kazimierza nieopodal szczytu (fot. Tomek)© autochton
Z racji tego, że 2/3 wycieczki poruszała się na w pełni amortyzowanych rowerach jechaliśmy dość paradnym tempem, ale z drugiej strony nikt chęci i sił na wyścigi nie miał.
W porównaniu do ostatniej niedzieli śniegu na podjeździe było znacznie mniej i nie przeszkadzał, aż tak bardzo.
Tuż przed szczytem Skrzycznego© autochton
Na samej końcówce, gdzie bez względu na porę roku rower i tak trzeba wyprowadzić, pojawiło się wreszcie na horyzoncie schronisko.
Uzupełniliśmy kalorie przy pomocy zestawu Snikers, Prince Polo oraz trzy kanapki ze smalcem, koszt całkowity to 14 złotych. Tomek stwierdził, że za tą kwotę to zje obiad w Krakowie na mieście i to całkiem przyzwoity. Niestety zgadzam się...
Schronisko i antena przekaźnika© autochton
Dalej ruszyliśmy na Małe Skrzyczne i w kierunku Malinowskiej Skały. Po drodze jest sporo zjazdów na czym szczególnie nam zależało.
Kierunek Małe Skrzyczne© autochton
Nie brakuje jednak miejsc gdzie ze względu na wciąż zalegający śnieg rower należało podprowadzić. Najczęściej jednak były to miejsca gdzie nawet latem rower trzeba wręcz nosić na plecach. Jednym z nich jest podejście na Malinowską Skałę i dalej na Zielony kopiec.
Malinowska Skała (fot. Tomek)© autochton
Przy zjeździe z Malinowskiej, między drzewami Maciej syn Kazimierza urwał łańcuch, co kosztowało nas kolejne 20 minut śrubkowania, ale udało się dość do porozumienia z materią i ruszyć dalej.
Tomek i Maciej syn Kazimierza wchodzą na Zielony Kopiec© autochton
Z Zielonego Kopca rozciągały się chyba jedne z ciekawszych widoków, stąd też nieco dłuższy postój i mała sesja fotograficzna.
Autochton na Zielonym Kopcu (fot. Tomek)© autochton
Tomek na tle Skrzycznego© autochton
Następnie ruszyliśmy na Magurkę Wiślańską, potem Magurkę Radziechowską. Po drodze nie brakowało kryzysów energetycznych, ale powolutku parliśmy na przód. Zaliczyliśmy jeszcze jedną wspinaczkę i przepychanie rowerów przez pościnane gałęzie, którymi był pokryty szlak.
Widok na Baranią Górę okolice Magurki Radziechowskiej (fot. Tomek)© autochton
Mniej więcej od Magurki Radziechowskiej sytuacja była już niemal idealna, z racji niewystępowania w tych terenach drzew śnieg pojawiał się sporadycznie i można było rozpędzać maszyny do woli. Wcześniej szybkich tras oczywiście też nie brakowało.
Hala Radziechowska© autochton
Po przebrnięciu krótkiego fragmentu przykrytej śniegiem drogi u wylotu Hali Radziechowskiej ominęliśmy kilka bajorek, które występują tu bez względu na pogodę.
W drodze do Radziechów niebieskim szlakiem© autochton
Niebieski szlak z Hali Radziechowskiej należy też do jednych chyba z najciekawszych tras zjazdowych, którymi się poruszałem, niektóre fragmenty niestety są zaśmiecone gałęziami i ściętymi drzewami. Tak czy owak dotarliśmy wreszcie na Matyskę, z której to wystarczyły 3 minuty, aby znaleźć się w domu na świątecznej kolacji.
Tomek i Maciej syn Kazimierza na Matysce© autochton
Golgota Beskidów przypominała o Świętach Wielkanocnych.
Złożenie Chrystusa do grobu© autochton
Rowery nieco odpoczęły, oczy rozejrzały się wokół i ruszyliśmy do domostw. Jakby pecha było mało w dniu wycieczki, w drodze powrotnej Maciej syn Kazimierza zaliczył glebę przy zjeździe na przełaj, robiąc z koła ósemkę. Wszyscy jednak przeżyli i cało dotarli do domu.
Teraz już tylko do domu i kolacja© autochton
Podsumowując. Wyjazd na Skrzyczne nie stanowi większej przeszkody, na dalszych szlakach śnieg jednak skutecznie spowalnia, ale nie odbiera to wcale frajdy z jazdy, której jest nie mało. Trzeba się jednak liczyć z lekkim wydłużeniem wycieczki. Trasa którą można zrobić spokojnym tempem w granicach 4 do 5 godzin zrobiliśmy nieco dłużej lądując w domu po godzinie 19 :) (przypominam, że start był o 10 rano). Najwięcej czasu zabrało nam jednak likwidowanie usterek. Trasa grzechu warta, zwłaszcza, że na szlaku mało piechurów, dużo błota i mnóstwo kamienistych ścieżek po których można pędzić i pędzić, aż do wywrotki.
Trasa poglądowa wyrysowana w gpsies.com
Kopiec
Dziś ze względu na nieciekawą pogodę zaliczyłem wraz z bratem jedynie małą rundkę po okolicy. Wytargaliśmy rowery na nieopodal położoną górkę zwaną kopcem i zjechaliśmy przez las na Kopę, a następnie przez zabłocone pola do domu. Po południu nieco się rozjaśniło, ale po całym dniu zakupów chęci do jazdy zabrakło.
Skrzyczne - Sezon oficjalnie otwarty!
d a n e w y j a z d u
Niedziela mimo tego, że dniem wolnym od pracy winna zostać, w moim przypadku zaowocowała całodziennym tyraniem przed komputerem. Popołudniową porą, kiedy to pracę zakończyłem, postanowiłem odreagować nieco na rowerze. W sobotę z kolegą zaliczyliśmy Halę Boraczą i zastanawialiśmy się jak wygląda sytuacja na Skrzycznem. Pomyślałem, że przejadę się kawałek i zobaczę dokąd można dojechać trasą z Ostrego. Nie planowałem pełnowymiarowej wycieczki zatem nie zabrałem ze sobą nawet nic do picia.28.00 km
13.00 km teren
03:20 h
8.40 km/h
0.00 vmax
m <
Wyjechałem spokojnie z Radziechów przez pola do Twardorzeczki po drodze oglądając widoczki.
Matyska© autochton
Kiedy wjechałem już w Dolinę Zimnika, szybko zorientowałem się, że trasa na Skrzyczne musi być przejezdna, tak też było.
Paśnik© autochton
Jak widać po drodze było czysto i schludnie, tylko od czasu do czasu można było trafić na małe placki śniegu.
Droga na Skrzyczne© autochton
Kiedy wyjechałem nieco wyżej pojawił się mały dylemat. Z domu wyjechałem około 17 i powoli zaczęło się ściemniać, trasa jednak kusiła i mamiła do granic możliwości. Wyposażony byłem jedynie w czołówkę, która świeciła już tylko z czystej przyzwoitości. Szybko jednak przypomniałem sobie zdjęcie z blogu MAXKADa, na którym to uchwycił w pełni jaśniejący księżyc. Szybki rzut oka na niebo przekonał mnie, że jakoś to będzie. Księżyc nieosłonięty najmniejszą chmurką sprawiał wrażenie, że po zapadnięciu zmroku będzie pięknie oświetlał drogę. Kłaniam się MAXKADowi, gdyż to jemu zawdzięczam udaną wycieczkę :)
Widok na Kościelec© autochton
Widok w kierunku Malinowskiej Skały© autochton
Z racji zapadających ciemności i coraz niższej temperatury, nie wdrapałem się na sam szczyt, dotarłem do momentu, w którym można odbić do szlaku pieszego i po kilku minutach pojawić się na samej górze, lub pojechać prosto i zjechać zboczem Kościelca. Wybrałem drugą opcję. Ostatni odcinek przed szczytem jest ośnieżony, ze względu na to, że droga znajduje się między drzewami, ten kawałek niestety trzeba było rower poprowadzić.
Tuż przed szczytem Skrzycznego© autochton
Brak prowiantu i brak napojów dawał się we znaki, na szczęście w górach nie trudno o wartko płynące potoki, na zwierzynę nie polowałem, choć wokół ciągle kręciły się sarny. Po zaspokojeniu pragnienia rozpocząłem zjazd. Trochę śniegu trochę lodu, sporo błota, nie było większych problemów, do czasu gdy znowu droga wjechała w las. Spory odcinek musiałem prowadzić rower, a wokół ciemno i zimno, zastanawiałem się kiedy jakaś wataha łakomym okiem na mnie spojrzy :) Na szczęście w końcu przedarłem się przez śniegi i mogłem jechać dalej.
Podsumowując. Gdyby nie światło księżyca na pewno nie podjąłbym się dalszej jazdy tylko zawrócił do domu puki było jasno. W odsłoniętych partiach nie ma problemu z jazdą, śnieg pojawia się głównie między drzewami i ciężko się po nim poruszać. Przy zjazdach trzeba uważać na zdradliwy lód, poruszałem się bardzo powoli, żeby dojechać do domu w całości.
Skrzyczne jest oficjalnie szczytem dostępnym dla rowerzystów! Jeśli chodzi o przedostanie się ze Skrzycznego na dalsze szlaki, np. w kierunku Baraniej Góry, wydaje mi się, że może być to jeszcze dość problematyczne. Z resztą zweryfikuję to w następny weekend ;)
P.S. Trasa wymalowana własnoręcznie i stanowi jedynie materiał dydaktyczny :]