Informacje
Autochton z miasta Kraków
5727.71 km wszystkie kilometry
629.91 km (11.00%) w terenie
14d 07h 01m czas na rowerze
16.14 km/h avg
629.91 km (11.00%) w terenie
14d 07h 01m czas na rowerze
16.14 km/h avg
Szukaj
Znajomi
Moje rowery
Archiwum
- 2013, Listopad.4.7
- 2013, Kwiecień.2.3
- 2012, Listopad.2.1
- 2012, Lipiec.3.7
- 2012, Czerwiec.5.7
- 2012, Maj.8.26
- 2012, Kwiecień.13.55
- 2012, Marzec.5.8
- 2011, Październik.2.11
- 2011, Lipiec.5.30
- 2011, Czerwiec.7.33
- 2011, Maj.1.7
- 2011, Kwiecień.8.41
- 2011, Marzec.1.7
- 2011, Styczeń.1.1
- 2010, Październik.3.9
- 2010, Wrzesień.3.10
- 2010, Sierpień.1.6
- 2010, Lipiec.7.27
- 2010, Czerwiec.4.22
- 2010, Maj.11.65
- 2010, Kwiecień.3.16
- 2010, Marzec.6.39
- 2010, Luty.5.25
- 2010, Styczeń.1.1
- 2009, Wrzesień.5.7
- 2009, Sierpień.20.7
- 2009, Lipiec.17.7
- 2009, Czerwiec.9.0
- 2009, Maj.6.0
- 2009, Marzec.1.0
Beskidzkie delicje
d a n e w y j a z d u
Po ostatnim rekonesansie w Lasku Wolskim, apetyt na jazdę w górach zaczął niebezpiecznie rosnąć. Na sobotę umówiłem się z Maciejem synem Kazimierza na tradycyjną rundkę Radziechowy - Skrzyczne - Radziechowy. Problem polega jednak na tym, że nie wytrzymałem presji i wyrwałem się z krakowskiego betonu nieco wcześniej. W środę przyjazd do Radziechów, a czwartek to już plecak na plecy i w góry. Skorzystałem z pecha brata, który to połamał sobie ostatnio w okolicach radziechowskich rękę, jadąc rozpędzony na przełaj w okolicy Kapliczki u Dziadka. Jako, że rower jego stoi teraz bezczynnie, postanowiłem wypożyczyć go jazdę testową w górskich warunkach, nie bez obaw gdyż Giant Reign X2 jest nieco cięższy od mojego Felta.35.00 km
30.00 km teren
04:00 h
8.75 km/h
0.00 vmax
m <
W kierunku Kopy Radziechowskiej© autochton
Pierwsze podjazdy, tuż za progiem domu, nie zapowiadały lekkiej jazdy pod górkę. Na szczycie Kopy pierwszy odpoczynek, a do Skrzycznego jeszcze trochę.
W drodze na Skrzyczne© autochton
Powoli jednak zacząłem się przyzwyczajać do tej kupy żelastwa i sprzętu który wiozłem na plecach. W zestawie był jeszcze hełm i ochraniacze na nogi. Szybko jednak zmieniłem styl jazdy i w sporej ilości miejsc popychałem maszynę.
Widok na Kotlinę Żywiecką© autochton
Z nieukrywaną satysfakcją dotarłem na szczyt. Pogoda wyśmienita, można było się opalać, ludzi na szlakach niewiele więc można było poszaleć nie martwiąc się, że ktoś może to uznać za atak na jego życie.
Schronisko na Skrzycznem© autochton
Po krótkim posiłku i odpoczynku zapakowałem na głowę kask i ochraniacze na nogi, ruszyłem dalej w kierunku Małego Skrzycznego i Malinowskiej Skały.
Malinowskie Skały© autochton
Jest to moja ulubiona trasa i najdokładniej zjeżdżona. Po wytarmoszeniu się na Skrzyczne, mamy do czynienia przez większość trasy ze zjazdami. Po drodze tylko kilka niezbyt dających w kość podejść. Myślałem jednak, że z cięższym sprzętem wycieczka może nie być tak przyjemna jak zazwyczaj. Myliłem się.
Młody kulturalny człowiek w wypożyczonym stroju bandyty© autochton
Rower zgodnie ze swoją specyfiką podjazdów nie lubi i trzeba się czasem nieźle umordować ażeby wywlec go na górkę, rekompensują to wszystko zjazdy. W momentach gdzie mój Felt wymaga abym zwolnił lub nawet zatrzymał się na chwil kilka, ze względu na przeszkody, Giant zdaje się o tym nie myśleć i spokojnie niesie człowieka w siną dal. Nie straszne mu kamienie, korzenie i nieco wyższe progi. Z gracją tłumi wszelkie wyboje i gdy trzeba skacze jak sarenka. Tfu! Kozica!
Widoki towarzyszące na całej trasie© autochton
Oprócz frajdy z jazdy można oczywiście pooglądać piękne widoki, które zawdzięczamy masowej wycince drzew.
Ogołocone stoki gór© autochton
Spokojnym tempem zmierzałem w kierunku domu. Ostatni delikatny podjazd prowadził na Magurkę Radziechowską, skąd do Radziechów droga biegnie tylko w dół. Od kwietnia kiedy byłem tu po raz ostatni, pojawiło się więcej wysokiej trawy, która skutecznie ograniczała widoczność, trzeba było zatem uważać na niewysprzątane kawałki ściętych drzew zalegające na szlaku. Dotyczy to głównie odcinka znajdującego się kawałek za Halą Radziechowską, potem już można jechać tak szybko jak dusza zapragnie. Po szybkim przejeździe przez Suchedlę, tradycyjnie wylądowałem na Matysce, żeby jeszcze raz rzucić okiem na bliższą i dalszą okolicę, a potem na przełaj polami do domu.
Okolice Magurki Radziechowskiej i Wiślańskiej© autochton
Podsumowując. Kiedyś na widok rowerów z pełnym zawieszeniem kręciłem nosem i za bardzo nie rozumiałem sensu inwestycji w takowy sprzęt. Jednak po kilku doświadczeniach życiowych, w tym Enduro Trophy w Brennej, zmieniam zdanie. Przeważyła czwartkowa wycieczka. Teraz już rozumiem i doceniam trud inżynierów :) Zaczynam odkładać na fulla!
Trasa wymalowana odręcznie w gpsies.com ma charakter poglądowy.
Krakowski dzień bez samochodu
Środa, 22 września 2010 | dodano:22.09.2010 | linkuj | komentarze(4)
Kategoria Małopolskie, Po bułki do sklepu
Kategoria Małopolskie, Po bułki do sklepu
Dziś dzień bez samochodu, przeczytałem w porannej prasie, że spod krakowskiego magistratu rusza wycieczka rowerowa z udziałem urzędników, między innymi nowo powstałymi ktrapasami. Mogłem sobie na taką przejażdżkę pozwolić zatem ruszyłem w kierunku centrum.
Na miejscu trochę prasy, trochę udzielających się w mieście rowerzystów i oficjele.
Ekspedycji przewodniczył zastępca Prezydenta Miasta ds. infrastruktury Wiesław Starowicz. Ulicą Grodzką trafiliśmy nad Wisłę i następnie na ulicę Mostową gdzie miał mieć miejsce gwóźdź programu, czyli przecięcie wstęgi na jednym z uruchomionych dziś kontrapasów.
Generalnie sytuacja była śmieszna, albo i smutna, gdyż na początku kontrapasa parkowały sobie spokojnie samochody. Stojący tam od dłuższego czasu patrol Straży Miejskiej, zaczął się koło nich kręcić dopiero przy oficjelach i gdy co poniektórzy rowerowi wojownicy zaczęli wołać o pomstę do nieba i wytykali opieszałość służb mundurowych.
Po chwili zadumy korowód ruszył na ul. Szeroką, która dziś wyjątkowo jest zamknięta dla samochodów.
Kto chciał dostał krówkę mordoklejkę, ja pojechałem do domu na kawkę :]
Plac przed magistratem Kraków© autochton
Na miejscu trochę prasy, trochę udzielających się w mieście rowerzystów i oficjele.
Otwarcie kontrapasa na ul. Mostowej© autochton
Ekspedycji przewodniczył zastępca Prezydenta Miasta ds. infrastruktury Wiesław Starowicz. Ulicą Grodzką trafiliśmy nad Wisłę i następnie na ulicę Mostową gdzie miał mieć miejsce gwóźdź programu, czyli przecięcie wstęgi na jednym z uruchomionych dziś kontrapasów.
Generalnie sytuacja była śmieszna, albo i smutna, gdyż na początku kontrapasa parkowały sobie spokojnie samochody. Stojący tam od dłuższego czasu patrol Straży Miejskiej, zaczął się koło nich kręcić dopiero przy oficjelach i gdy co poniektórzy rowerowi wojownicy zaczęli wołać o pomstę do nieba i wytykali opieszałość służb mundurowych.
Chwila zadumy nad zaistniała sytuacją© autochton
Po chwili zadumy korowód ruszył na ul. Szeroką, która dziś wyjątkowo jest zamknięta dla samochodów.
Finał na Szerokiej© autochton
Kto chciał dostał krówkę mordoklejkę, ja pojechałem do domu na kawkę :]
Lasek Wolski i Tyniecki
Rzadko siadam w siodełku ostatnimi czasy, ale za to jakościowo wycieczki są nieco ciekawsze. Po mieście poruszam się sporadycznie, głównie dlatego że tyram w domu przed komputerem, zatem każdy wyjazd przyjmuje formę rekreacji. Od dłuższego czasu umawiałem się z kolegą na wyjazd do lasku, ale nie mogliśmy się zgadać, wreszcie się udało. Jechał z nami jeszcze jego znajomy, z maszyną zjazdową w pełnym znaczeniu tego słowa, współczuję takie dystansu, gratuluję odwagi. Pokręciliśmy się tu i ówdzie, zaliczyliśmy kilka skoków (ja takich na miarę własnych możliwości) i do domu. Straciłem dobre nawyki i nie zabrałem ze sobą żadnego prowiantu, dopadł mnie solidny kryzys energetyczny, po drodze na szczęście zaopatrzyłem się w drożdżówkę. Brak systematycznej jazdy wyniszcza... Padłem i zasnąłem...
Enduro Trophy - Brenna
Po krótkim rozstaniu z rowerem przyszedł czas na powrót! Namówiony przez brata wybrałem się w sobotę na zawody Enduro Trophy, które odbywały się w Brennej. Zachęcała bliskość organizowanej imprezy i sama formuła, różniąca się nieco od tradycyjnych rajdów rowerowych.
Na miejsce przyjechaliśmy około ósmej rano, na godzinę dziewiątą przewidziany był start imprezy. Poskładaliśmy do kupy rowery i zakolczykowaliśmy je otrzymanymi na miejscu numerami startowymi.
Szybko zaczęli pojawiać się kolejni uczestnicy imprezy, krzątając się przy swoich maszynach.
Jako nowi uczestnicy na początku byliśmy trochę z boku, obserwując niepewnie wszystkich dookoła.
Pogoda miała być deszczowa, dlatego przygotowywaliśmy się na najgorsze. Szczęśliwie jednak do niedzieli nie spadła kropla deszczu.
Wyruszyliśmy kilka minut po dziewiątej kierując się na start pierwszego OS'a. Czas mierzony był tylko na krótkich odcinkach, dlatego większość trasy przypominała niedzielną wycieczkę okraszoną spokojnymi pogawędkami. Dlatego też formuła ta przypadła mi do gustu, zawody nie różniły się od regularnej wycieczki, którą zazwyczaj odbywaliśmy, ale były wzbogacone o nutkę rywalizacji. Ponadto można było poznać kupę fajnych ludzi.
Najbardziej wszystkim w kość dał odcinek dojazdowy pomiędzy 1 i 2 OS'em, liczył sobie około 15 km, gdzie sporą jego część towarzystwo targało na piechotę.
Ładne widoczki rekompensowały wysiłek.
Trasa składała się z trzech odcinków zjazdowych i 2 podjazdowych/podjazowo zjazdowych. Najbardziej zaskakujący dla mnie był odcinek drugi na którego początku znajdowały się sporych rozmiarów kamolce, po których to na swoim rowerze i przy moich zdolnościach nie byłem w stanie jechać. Generalnie jednak odcinki były bardzo typowe jak na warunki panujące w Beskidach, w tej kwestii niespodzianek być nie mogło.
Po OS3, czyli ostatnim podjazdowym, wycieczka przebiegała całkiem przyjemnie. Ostatnie odcinki były już tylko zjazdowe i nie trzeba było specjalnie się namęczyć żeby do nich dotrzeć.
Na trasie znajdowało się kilka punktów, w których czaiła się "prasa" i robiła zdjęcia uczestnikom zawodów :) Oto dwie fotki mojej osoby, więcej zdjęć z imprezy można znaleźć na www.aktywnelato.pl, a najwięcej za pośrednictwem forum EMTB.pl
Zawody zawodami, wycieczka wycieczką, ale gwoździem imprezy była właśnie impreza :) Część osób w Brennej pojawiła się już w piątek i zacieśniała więzy przy piwku do późnych godzin nocnych. W sobotę nie mogło być gorzej i nie było :) Były sztuczne ognie, pokazy leserów, szpagaty, fikołki, nawet kapela góralska. Impreza trwała do późnych godzin nocnych i nie wiem co było bardziej wyczerpujące, balowanie do rana czy całodzienna wyrypa po górach.
Na zakończenie pozwolę sobie zacytować opinie jednego z użytkowników forum EMTB.pl o pseudonimie Misha, który w malowniczy sposób opisał swoje wrażenia, które i ja podzielam:
"Moje pierwsze, ale na pewno nie ostatnie ET. Mimo bandyckiego wyglądu, ludzie przemili ;P".
Na miejsce przyjechaliśmy około ósmej rano, na godzinę dziewiątą przewidziany był start imprezy. Poskładaliśmy do kupy rowery i zakolczykowaliśmy je otrzymanymi na miejscu numerami startowymi.
Kolczykowanie jeszcze czystego roweru (fot. Tomek)© autochton
Szybko zaczęli pojawiać się kolejni uczestnicy imprezy, krzątając się przy swoich maszynach.
Leniwy poranek w Brennej (fot. Tomek)© autochton
Jako nowi uczestnicy na początku byliśmy trochę z boku, obserwując niepewnie wszystkich dookoła.
Przed startem na amfiteatrze w Brennej (fot. Tomek)© autochton
Pogoda miała być deszczowa, dlatego przygotowywaliśmy się na najgorsze. Szczęśliwie jednak do niedzieli nie spadła kropla deszczu.
Tomek wyczekujący startu© autochton
Wyruszyliśmy kilka minut po dziewiątej kierując się na start pierwszego OS'a. Czas mierzony był tylko na krótkich odcinkach, dlatego większość trasy przypominała niedzielną wycieczkę okraszoną spokojnymi pogawędkami. Dlatego też formuła ta przypadła mi do gustu, zawody nie różniły się od regularnej wycieczki, którą zazwyczaj odbywaliśmy, ale były wzbogacone o nutkę rywalizacji. Ponadto można było poznać kupę fajnych ludzi.
Popas między pierwszym i drugim OS'em© autochton
Najbardziej wszystkim w kość dał odcinek dojazdowy pomiędzy 1 i 2 OS'em, liczył sobie około 15 km, gdzie sporą jego część towarzystwo targało na piechotę.
W drodze na OS2© autochton
Ładne widoczki rekompensowały wysiłek.
Malowniczo na trasie© autochton
Trasa składała się z trzech odcinków zjazdowych i 2 podjazdowych/podjazowo zjazdowych. Najbardziej zaskakujący dla mnie był odcinek drugi na którego początku znajdowały się sporych rozmiarów kamolce, po których to na swoim rowerze i przy moich zdolnościach nie byłem w stanie jechać. Generalnie jednak odcinki były bardzo typowe jak na warunki panujące w Beskidach, w tej kwestii niespodzianek być nie mogło.
Odpoczynek na Przełęczy Salmopolskiej© autochton
Po OS3, czyli ostatnim podjazdowym, wycieczka przebiegała całkiem przyjemnie. Ostatnie odcinki były już tylko zjazdowe i nie trzeba było specjalnie się namęczyć żeby do nich dotrzeć.
Meta OS'u czwartego© autochton
Na trasie znajdowało się kilka punktów, w których czaiła się "prasa" i robiła zdjęcia uczestnikom zawodów :) Oto dwie fotki mojej osoby, więcej zdjęć z imprezy można znaleźć na www.aktywnelato.pl, a najwięcej za pośrednictwem forum EMTB.pl
W trakcie zjazdu OS4 (fot. aktywnelato.pl/J.Ciszak)© J. Ciszak
W trakcie zjazdu OS4 (fot. aktywnelato.pl/J.Ciszak)© J. Ciszak
Zawody zawodami, wycieczka wycieczką, ale gwoździem imprezy była właśnie impreza :) Część osób w Brennej pojawiła się już w piątek i zacieśniała więzy przy piwku do późnych godzin nocnych. W sobotę nie mogło być gorzej i nie było :) Były sztuczne ognie, pokazy leserów, szpagaty, fikołki, nawet kapela góralska. Impreza trwała do późnych godzin nocnych i nie wiem co było bardziej wyczerpujące, balowanie do rana czy całodzienna wyrypa po górach.
Na zakończenie pozwolę sobie zacytować opinie jednego z użytkowników forum EMTB.pl o pseudonimie Misha, który w malowniczy sposób opisał swoje wrażenia, które i ja podzielam:
"Moje pierwsze, ale na pewno nie ostatnie ET. Mimo bandyckiego wyglądu, ludzie przemili ;P".
Popołudniowy Kraków
Na wczorajszą wycieczkę składa się między innymi odrobina jazdy po mieście. Rower następnie zapakowany został do bagażnika i pojechałem wraz z wujkiem do Raciborska. Znów wystąpiłem w roli wsparcia kosząco-strzygącego. Pod wieczór na rower i powrót z Raciborska do Krakowa. Aura zdecydowanie sprzyja jeździe wieczorową porą. Jutro na wieś i w sobotę prawdopodobnie jazda po górach w okolicy Istebnej.
Runda Szczyrk - Brenna
Główną atrakcją weekendu miała się stać wycieczka rowerowa w okolicy Brennej. Po przyglądnięciu się mapie i przygotowaniu trasy postanowiliśmy z bratem rozpocząć jazdę w Szczyrku, gdyż dojazd do Brennej z naszej zacnej wsi byłby o wiele dłuższy i pozbawiony sensu. W Szczyrku spotkaliśmy się z ekipą w składzie Marta, Ania, Krzysiek i Robert. W dobrych humorach i z odpowiednim nastawieniem poskładaliśmy rowery, które dotychczas transportowane były w bagażnikach samochodów.
Krótki fragment przejechaliśmy asfaltem, a potem stromy podjazd pod górę po betonowych płytach. Szybko przeszliśmy na wariant prowadzenia rowerów pod górkę, co w kilku momentach całej wycieczki było konieczne. Większość ekipy z informacji, które posiadam sporadycznie korzysta z rowerów, a już na pewno nie robi dłuższych tras po górach, jednak wszyscy dzielnie dali radę. Nie obyło się jednak bez przeklinania podjazdów, a właściwie pchania rowerów pod górkę, jest to jedyny mankament jazdy w górach, o którym się zapomina jak tylko zaczyna się zjazd :)
Po wdrapaniu się na szlak czerwony ze Szczyrku, zaczęła się dość sympatyczna droga przez las, przyjemnie chłodzący w to letnie gorące przedpołudnie.
W słońcu jednak nie było zbyt kolorowo, na początku myśleliśmy, że jesteśmy jedynymi oszołomami, którzy w taki upał będą jeździć na rowerach, ale bardzo szybko okazało się, że jest inaczej. Rowerzystów mijaliśmy całkiem sporo.
Widok na Skrzyczne towarzyszył nam przez większość trasy, widziane raz po raz z innej perspektywy, najładniej jednak szczyt wyglądał już w drodze powrotnej do Radziechów przy zachodzącym słońcu.
Widoczność była rewelacyjna więc co jakiś czas czailiśmy się z aparatami.
Licznym postojom i pogawędkom towarzyszyło poszukiwanie odrobiny cienia, na poniższym zdjęciu dziewczyny na dalszym planie skrzętnie wykorzystują każdą okazję do ochłodzenia się :)
Po dotarciu w okolicę Przełęczy Salmopolskiej, odbiliśmy na czarny szlak i przez Stary Groń i Horzelnicę zjechaliśmy do Brennej. Szokiem było dla mnie to, że wszyscy tam mówią nie po naszemu, znaczy się po polsku, ale inaczej i do góralszczyzny było to nie podobne :) Po małym posiłku i ochłodzeniu się w miejscowym potoku dotarliśmy na zielony szlak, ruszając na Błatnią.
Widoczki były piękne, ale wkroczyło rozleniwienie poobiednie podkręcone małym piwkiem.
Na chwil kilka zatrzymaliśmy się w Ranczu, uzupełniliśmy płyny i dalej w kierunku Szczyrku.
Po drodze przedarliśmy się przez Stołów i mijając bokiem Klimczok zjechaliśmy do Szczyrku.
Trasa nie była bardzo męcząca, pierwotnie chcieliśmy zrobić większy dystans, ale skróciliśmy go, aby wszyscy mogli czerpać przyjemność z jazdy i myślę, że nam się to udało. Okolice te odwiedziłem po raz pierwszy i jestem szczerze zadowolony. Podejrzewam, że eksploracja tych terenów będzie postępować systematycznie.
Krótki fragment przejechaliśmy asfaltem, a potem stromy podjazd pod górę po betonowych płytach. Szybko przeszliśmy na wariant prowadzenia rowerów pod górkę, co w kilku momentach całej wycieczki było konieczne. Większość ekipy z informacji, które posiadam sporadycznie korzysta z rowerów, a już na pewno nie robi dłuższych tras po górach, jednak wszyscy dzielnie dali radę. Nie obyło się jednak bez przeklinania podjazdów, a właściwie pchania rowerów pod górkę, jest to jedyny mankament jazdy w górach, o którym się zapomina jak tylko zaczyna się zjazd :)
Po wdrapaniu się na szlak czerwony ze Szczyrku, zaczęła się dość sympatyczna droga przez las, przyjemnie chłodzący w to letnie gorące przedpołudnie.
Część ekipy tuż nad Szczyrkiem© autochton
W słońcu jednak nie było zbyt kolorowo, na początku myśleliśmy, że jesteśmy jedynymi oszołomami, którzy w taki upał będą jeździć na rowerach, ale bardzo szybko okazało się, że jest inaczej. Rowerzystów mijaliśmy całkiem sporo.
Skrzyczne z trasy© autochton
Widok na Skrzyczne towarzyszył nam przez większość trasy, widziane raz po raz z innej perspektywy, najładniej jednak szczyt wyglądał już w drodze powrotnej do Radziechów przy zachodzącym słońcu.
Skrzyczne w nietypowej dla mnie perspektywie© autochton
Widoczność była rewelacyjna więc co jakiś czas czailiśmy się z aparatami.
Kolejne widoki nad Szczyrkiem© autochton
Park maszynowy na Kotarzu© autochton
Licznym postojom i pogawędkom towarzyszyło poszukiwanie odrobiny cienia, na poniższym zdjęciu dziewczyny na dalszym planie skrzętnie wykorzystują każdą okazję do ochłodzenia się :)
Cała ekipa na popasie - oprócz mnie© autochton
Po dotarciu w okolicę Przełęczy Salmopolskiej, odbiliśmy na czarny szlak i przez Stary Groń i Horzelnicę zjechaliśmy do Brennej. Szokiem było dla mnie to, że wszyscy tam mówią nie po naszemu, znaczy się po polsku, ale inaczej i do góralszczyzny było to nie podobne :) Po małym posiłku i ochłodzeniu się w miejscowym potoku dotarliśmy na zielony szlak, ruszając na Błatnią.
Widoczki były piękne, ale wkroczyło rozleniwienie poobiednie podkręcone małym piwkiem.
Widoki nad Brenną© autochton
W drodze na Błatnią© autochton
Na chwil kilka zatrzymaliśmy się w Ranczu, uzupełniliśmy płyny i dalej w kierunku Szczyrku.
Widok na Bielsko-Białą© autochton
Robert w konfrontacji z przestrzenią© autochton
Po drodze przedarliśmy się przez Stołów i mijając bokiem Klimczok zjechaliśmy do Szczyrku.
Przed zjazdem do Sczyrku© autochton
Nad "Chatą Wuja Toma"© autochton
Trasa nie była bardzo męcząca, pierwotnie chcieliśmy zrobić większy dystans, ale skróciliśmy go, aby wszyscy mogli czerpać przyjemność z jazdy i myślę, że nam się to udało. Okolice te odwiedziłem po raz pierwszy i jestem szczerze zadowolony. Podejrzewam, że eksploracja tych terenów będzie postępować systematycznie.
Z Raciborska do Radziechów
Początek dnia w Raciborsku został przeznaczony na kończenie koszenia trawników u wujostwa w ogrodzie. Po obiedzie założyłem plecak i ruszyłem w kierunku Radziechów. Pojechałem przez Świątniki Górne, następnie w kierunku Sieprawia, Krzyszkowic, Rudnika i Sułkowic. Dalej to już prosto do Suchej Beskidzkiej i tradycyjnie przez Lachowice, Jeleśnię i do Żywca. Początek trasy bardzo przyjemny gdyż miejscowości w najbliższej okolicy najczęściej położone są na szczytach wzniesień, zatem elegancko po grani można było zdążać w obranym kierunku rozglądając się na prawo i lewo. W końcu odbicie na Siepraw i szybki dość długi zjazd.
Pogoda dopisała, widoki też. Na przełęczy nad Harbutowicami i Palczą zatrzymałem się na chwil kilka odetchnąć w cieniu i uzupełnić nieco kalorii. Zasiadłem pod znajdującym się tu krzyżem i obok tablicy upamiętniającej walki Konfederatów Barskich z wojskami rosyjskimi.
Bardzo szybko zdecydowałem się na kolejny odpoczynek tym razem w Suchej Beskidzkiej. Okazało się, że doładowanie plecaka do maksimum nie jest dobrym pomysłem i wiąże się to poważnym dociążeniem tego miejsca gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę.
Zdecydowanie za ciężki plecak skutecznie odebrał mi przyjemność z jazdy. W Żywcu aż dwukrotnie musiałem robić sobie przerwę i nawet jedną w samych Radziechowach. Masakra, dawno czegoś takiego nie uświadczyłem, ale cóż jest nauczka :)
Krajobraz po bitwie© autochton
Sanktuarium Błogosławionej Anieli Salawy w Sieprawiu© autochton
Okolice Krzyszkowic© autochton
Pogoda dopisała, widoki też. Na przełęczy nad Harbutowicami i Palczą zatrzymałem się na chwil kilka odetchnąć w cieniu i uzupełnić nieco kalorii. Zasiadłem pod znajdującym się tu krzyżem i obok tablicy upamiętniającej walki Konfederatów Barskich z wojskami rosyjskimi.
Tablica pamiątkowa© autochton
Pola na przełęczy© autochton
Widoki podczas relaksu© autochton
Bardzo szybko zdecydowałem się na kolejny odpoczynek tym razem w Suchej Beskidzkiej. Okazało się, że doładowanie plecaka do maksimum nie jest dobrym pomysłem i wiąże się to poważnym dociążeniem tego miejsca gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę.
Zamek w Suchej Beskidzkiej© autochton
Zabudowania w sąsiedztwie zamku© autochton
Zdecydowanie za ciężki plecak skutecznie odebrał mi przyjemność z jazdy. W Żywcu aż dwukrotnie musiałem robić sobie przerwę i nawet jedną w samych Radziechowach. Masakra, dawno czegoś takiego nie uświadczyłem, ale cóż jest nauczka :)
Pomnik w Żywcu© autochton
Sianokosy w Raciborsku
Rano nieco wcześniejsza pobudka, zakupy i szybkie poprawki w projekcie graficznym dla strony internetowej, którą przygotowuje mój kolega dla pewnego przedsiębiorcy :) Następnie miało miejsce szybkie pakowanie gratów do plecaka i wyjazd do Raciborska, którego celem było odwiedzenie wujostw i pomoc w pracach przydomowych. Jako, że następnego dnia czyli w czwartek, w planie był wyjazd rowerowy do Radziechów, zabrałem wszystkie niezbędne rzeczy wraz z komputerem.
Na miejscu przesiadka z roweru na kosiarkę, kilka rundek w ogrodzie, grabienie i wieczorne piwko przy meczu półfinałowym Hiszpania - Niemcy. Tym oto sposobem z rozgrywek odpadła najbardziej zgermanizowana spośród polskich drużyn mistrzostw w RPA.
Na miejscu przesiadka z roweru na kosiarkę, kilka rundek w ogrodzie, grabienie i wieczorne piwko przy meczu półfinałowym Hiszpania - Niemcy. Tym oto sposobem z rozgrywek odpadła najbardziej zgermanizowana spośród polskich drużyn mistrzostw w RPA.
Sianokosy© autochton
Z prądem i pod prąd
Dzisiejszy dzień był dość specyficzny. Obudziłem się przed piątą rano, wstałem o szóstej i przed jedenastą zrobiłem wszystko co na dzisiaj miałem zaplanowane. Umówiłem się z wujkiem pod Wawelem, aby odebrać bidon, który zostawiłem w sobotę w Raciborsku. Po krótkiej konwersacji na barce powróciłem do domu.
Pogoda była kapryśna, raz wiatr, raz słońce, raz chmury i tak w kołowrotek. Wszystko to sprawiało, że Kraków zza szybek moich okularów wyglądał jak fotografie w HDR.
Po obiedzie umówiłem się z bratem i zjeździliśmy pobliskie sklepy rowerowe w poszukiwaniu ochraniaczy na nogi i łokcie. Chłopak rozjeździł się z górki w Wierchomli i powoli przerzuca się na tarasy bardziej w dół niż w górę. Przy okazji poznałem lepiej jego styl jazdy po mieście, czyli nie koniecznie z prądem oraz slalomem po chodniku... (Nie pochwalam...)
Z nowości to tyle, że mój aparacik odmówił posłuszeństwa i nie chce robić zdjęć, zachciało się komuniście strajkować. Żeby jednak nie było nudno poniżej dwa zdjęcia zrobione z komórki.
Pogoda była kapryśna, raz wiatr, raz słońce, raz chmury i tak w kołowrotek. Wszystko to sprawiało, że Kraków zza szybek moich okularów wyglądał jak fotografie w HDR.
Po obiedzie umówiłem się z bratem i zjeździliśmy pobliskie sklepy rowerowe w poszukiwaniu ochraniaczy na nogi i łokcie. Chłopak rozjeździł się z górki w Wierchomli i powoli przerzuca się na tarasy bardziej w dół niż w górę. Przy okazji poznałem lepiej jego styl jazdy po mieście, czyli nie koniecznie z prądem oraz slalomem po chodniku... (Nie pochwalam...)
Z nowości to tyle, że mój aparacik odmówił posłuszeństwa i nie chce robić zdjęć, zachciało się komuniście strajkować. Żeby jednak nie było nudno poniżej dwa zdjęcia zrobione z komórki.
Krakowskie sianokosy© autochton
Most kolejowy© autochton
Sobotnie Raciborsko
Tradycyjna wycieczka do Raciborska z wizytą u wujostwa. Lampa świecąca na niebie trochę dała mi popalić jadąc niemal w samo południe, na szczęście na miejscu czekał mnie zimny prysznic i dobra strawa. Powrót do Krakowa obstawionego przez policję i helikoptery przebiegał bez zakłóceń.