Informacje

avatar

Autochton
z miasta Kraków
5727.71 km wszystkie kilometry
629.91 km (11.00%) w terenie
14d 07h 01m czas na rowerze
16.14 km/h avg

Szukaj



baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

Znajomi


Welcome to Lebanon

Moje rowery


Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

Śląskie

Dystans całkowity:1919.10 km (w terenie 421.91 km; 21.98%)
Czas w ruchu:122:51
Średnia prędkość:14.25 km/h
Maksymalna prędkość:65.00 km/h
Suma podjazdów:12810 m
Suma kalorii:2355 kcal
Liczba aktywności:45
Średnio na aktywność:42.65 km i 3h 04m
Więcej statystyk

Zaległe Beskidy

Sobota, 30 października 2010 | dodano:11.11.2010 | linkuj | komentarze(5)
Kategoria Śląskie
  d a n e  w y j a z d u
35.00 km
30.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
m <
Oto zaległa fotorelacja z wycieczki mojej, wraz z Maciejem synem Kazimierza na tradycyjną trasę z Radziechów na Skrzyczne i z powrotem przez Malinowską Skałę i Halę Radziechowską. Pogoda zachęcała do wyjazdu, temperatura panowała sprzyjająca. Nie za zimno, nie za ciepło, po prostu dobre chłodzenie organizmu podczas wysiłku fizycznego. Oczywiście gotowi byliśmy na śnieg, psychicznie w moim przypadku. Odzwyczajony od zimowych warunków nie wziąłem pod uwagę, że moje stare trampeczki, które to z lubością katowałem dotychczas na kamienistych i błotnistych szlakach nie sprawdzą się na śniegu.

W drodze na Skrzyczne z Ostrego © autochton

Brak bieżnika na podeszwie dał mi trochę popalić na podejściach, uniemożliwiając niemal całkowicie chodzenie w niektórych miejscach. Dobór ekwipunku jeśli chodzi o obuwie był zdecydowanie nietrafny. Trzeba było jednak być konsekwentnym i przeć dalej.

Piękną mamy zimę tej jesieni © autochton

Wycieczkę z racji widoków trzeba zaliczyć do bardzo udanych. Jak na dłoni przez całą trasę widać było Tatry, niemal od samego początku do samego końca. Problemem był jednak topniejący w słońcu śnieg oraz wiatr, głównie na odcinku pomiędzy Skrzycznem i Malinowską Skałą, który skutecznie utrudniał poruszanie się nawet z górki.

Widok ze Skrzycznego - w oddali Tatry © autochton

Topniejący śnieg generował sporo błota, a brak zabezpieczenia w postaci okularów nie umilał zjazdów, nie mniej frajda jak zawsze była.

Podejście na Zielony Kopiec © autochton


Kozak © autochton

Kondycyjnie z mojej strony było bardzo kiepsko, wlekłem się ociężale z Giantem mojego brata, gdy tymczasem Maciej syn Kazimierza odstawiał mnie i czekał raz po raz, aż dotaszczę swoje zwłoki. Dotychczas zazwyczaj było na odwrót, co prawda śmigałem w owych czasach na swoim nieco lżejszym Felcie. :) Kondycja była fatalna, zdecydowanie za mało ruchu w moim życiu ostatnimi czasy no i 10kg więcej do dźwigania przybyło w ciągu ostatniego półrocza :) (tu akurat nie rozpaczam bo miałem lekką niedowagę).

Na przełaj w poszukiwaniu szlaku

Sobota, 16 października 2010 | dodano:19.10.2010 | linkuj | komentarze(2)
Kategoria Śląskie
  d a n e  w y j a z d u
10.00 km
9.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
m <
Przyszła jesień i pogoda sprzyjająca jeździe, zatem należało ruszyć w górki. Na parę dni przyjechałem na rodzinne włości to i szkoda było czas w zagrodzie marnować. Wybrałem się na standardową, podręczną trasę radziechowską, miała to być szybka rundka gdyż pogoda trochę niepewną była. Przez przypadek jednak skręciłem w złą drużkę i postanowiłem nieco poeksplorować nieznane mi odcinki lasu. Ciekaw byłem alternatywnej trasy z Hali Radziechowskiej, toteż na przełaj wytarmosiłem się na Kapłonkę skąd jest niesamowity widok na Radziechowy. Niestety mój aparat słabiutki jest i baterie padły w drodze...

Dalej ruszyłem granią w kierunku szlaku na halę, po czym wróciłem nim przez Suchedlę i Matyskę do domu. Połączenie przez Kapłonkę wydaje się całkiem ciekawą perspektywą, ale tylko na drogę powrotną do Radziechów. Wymaga również nieco pracy przy porządkowaniu przejazdu i zwykłego rozjeżdżenia terenu, nie biegnie tam żadna ścieżka. Odcinek też raczej dla osób z nieco większym skokiem amortyzatora tu i ówdzie, zwłaszcza przy zjeździe z Kapłonki.

Tak mniej więcej wyglądały krajobrazy po drodze.

Jesień w Beskidach 1 © autochton


Jesień w Beskidach 2 © autochton


Trasa +/- wymalowana ręcznie.


Beskidzkie delicje

Czwartek, 23 września 2010 | dodano:24.09.2010 | linkuj | komentarze(4)
Kategoria Śląskie
  d a n e  w y j a z d u
35.00 km
30.00 km teren
04:00 h
8.75 km/h
0.00 vmax
m <
Po ostatnim rekonesansie w Lasku Wolskim, apetyt na jazdę w górach zaczął niebezpiecznie rosnąć. Na sobotę umówiłem się z Maciejem synem Kazimierza na tradycyjną rundkę Radziechowy - Skrzyczne - Radziechowy. Problem polega jednak na tym, że nie wytrzymałem presji i wyrwałem się z krakowskiego betonu nieco wcześniej. W środę przyjazd do Radziechów, a czwartek to już plecak na plecy i w góry. Skorzystałem z pecha brata, który to połamał sobie ostatnio w okolicach radziechowskich rękę, jadąc rozpędzony na przełaj w okolicy Kapliczki u Dziadka. Jako, że rower jego stoi teraz bezczynnie, postanowiłem wypożyczyć go jazdę testową w górskich warunkach, nie bez obaw gdyż Giant Reign X2 jest nieco cięższy od mojego Felta.

W kierunku Kopy Radziechowskiej © autochton

Pierwsze podjazdy, tuż za progiem domu, nie zapowiadały lekkiej jazdy pod górkę. Na szczycie Kopy pierwszy odpoczynek, a do Skrzycznego jeszcze trochę.

W drodze na Skrzyczne © autochton

Powoli jednak zacząłem się przyzwyczajać do tej kupy żelastwa i sprzętu który wiozłem na plecach. W zestawie był jeszcze hełm i ochraniacze na nogi. Szybko jednak zmieniłem styl jazdy i w sporej ilości miejsc popychałem maszynę.

Widok na Kotlinę Żywiecką © autochton

Z nieukrywaną satysfakcją dotarłem na szczyt. Pogoda wyśmienita, można było się opalać, ludzi na szlakach niewiele więc można było poszaleć nie martwiąc się, że ktoś może to uznać za atak na jego życie.

Schronisko na Skrzycznem © autochton

Po krótkim posiłku i odpoczynku zapakowałem na głowę kask i ochraniacze na nogi, ruszyłem dalej w kierunku Małego Skrzycznego i Malinowskiej Skały.

Malinowskie Skały © autochton

Jest to moja ulubiona trasa i najdokładniej zjeżdżona. Po wytarmoszeniu się na Skrzyczne, mamy do czynienia przez większość trasy ze zjazdami. Po drodze tylko kilka niezbyt dających w kość podejść. Myślałem jednak, że z cięższym sprzętem wycieczka może nie być tak przyjemna jak zazwyczaj. Myliłem się.

Młody kulturalny człowiek w wypożyczonym stroju bandyty © autochton

Rower zgodnie ze swoją specyfiką podjazdów nie lubi i trzeba się czasem nieźle umordować ażeby wywlec go na górkę, rekompensują to wszystko zjazdy. W momentach gdzie mój Felt wymaga abym zwolnił lub nawet zatrzymał się na chwil kilka, ze względu na przeszkody, Giant zdaje się o tym nie myśleć i spokojnie niesie człowieka w siną dal. Nie straszne mu kamienie, korzenie i nieco wyższe progi. Z gracją tłumi wszelkie wyboje i gdy trzeba skacze jak sarenka. Tfu! Kozica!

Widoki towarzyszące na całej trasie © autochton

Oprócz frajdy z jazdy można oczywiście pooglądać piękne widoki, które zawdzięczamy masowej wycince drzew.

Ogołocone stoki gór © autochton

Spokojnym tempem zmierzałem w kierunku domu. Ostatni delikatny podjazd prowadził na Magurkę Radziechowską, skąd do Radziechów droga biegnie tylko w dół. Od kwietnia kiedy byłem tu po raz ostatni, pojawiło się więcej wysokiej trawy, która skutecznie ograniczała widoczność, trzeba było zatem uważać na niewysprzątane kawałki ściętych drzew zalegające na szlaku. Dotyczy to głównie odcinka znajdującego się kawałek za Halą Radziechowską, potem już można jechać tak szybko jak dusza zapragnie. Po szybkim przejeździe przez Suchedlę, tradycyjnie wylądowałem na Matysce, żeby jeszcze raz rzucić okiem na bliższą i dalszą okolicę, a potem na przełaj polami do domu.

Okolice Magurki Radziechowskiej i Wiślańskiej © autochton

Podsumowując. Kiedyś na widok rowerów z pełnym zawieszeniem kręciłem nosem i za bardzo nie rozumiałem sensu inwestycji w takowy sprzęt. Jednak po kilku doświadczeniach życiowych, w tym Enduro Trophy w Brennej, zmieniam zdanie. Przeważyła czwartkowa wycieczka. Teraz już rozumiem i doceniam trud inżynierów :) Zaczynam odkładać na fulla!


Trasa wymalowana odręcznie w gpsies.com ma charakter poglądowy.

Enduro Trophy - Brenna

Sobota, 7 sierpnia 2010 | dodano:09.08.2010 | linkuj | komentarze(6)
Kategoria Śląskie
  d a n e  w y j a z d u
50.28 km
45.00 km teren
04:27 h
11.30 km/h
0.00 vmax
m <
Po krótkim rozstaniu z rowerem przyszedł czas na powrót! Namówiony przez brata wybrałem się w sobotę na zawody Enduro Trophy, które odbywały się w Brennej. Zachęcała bliskość organizowanej imprezy i sama formuła, różniąca się nieco od tradycyjnych rajdów rowerowych.

Na miejsce przyjechaliśmy około ósmej rano, na godzinę dziewiątą przewidziany był start imprezy. Poskładaliśmy do kupy rowery i zakolczykowaliśmy je otrzymanymi na miejscu numerami startowymi.

Kolczykowanie jeszcze czystego roweru (fot. Tomek) © autochton

Szybko zaczęli pojawiać się kolejni uczestnicy imprezy, krzątając się przy swoich maszynach.

Leniwy poranek w Brennej (fot. Tomek) © autochton

Jako nowi uczestnicy na początku byliśmy trochę z boku, obserwując niepewnie wszystkich dookoła.

Przed startem na amfiteatrze w Brennej (fot. Tomek) © autochton

Pogoda miała być deszczowa, dlatego przygotowywaliśmy się na najgorsze. Szczęśliwie jednak do niedzieli nie spadła kropla deszczu.

Tomek wyczekujący startu © autochton

Wyruszyliśmy kilka minut po dziewiątej kierując się na start pierwszego OS'a. Czas mierzony był tylko na krótkich odcinkach, dlatego większość trasy przypominała niedzielną wycieczkę okraszoną spokojnymi pogawędkami. Dlatego też formuła ta przypadła mi do gustu, zawody nie różniły się od regularnej wycieczki, którą zazwyczaj odbywaliśmy, ale były wzbogacone o nutkę rywalizacji. Ponadto można było poznać kupę fajnych ludzi.

Popas między pierwszym i drugim OS'em © autochton

Najbardziej wszystkim w kość dał odcinek dojazdowy pomiędzy 1 i 2 OS'em, liczył sobie około 15 km, gdzie sporą jego część towarzystwo targało na piechotę.

W drodze na OS2 © autochton

Ładne widoczki rekompensowały wysiłek.

Malowniczo na trasie © autochton

Trasa składała się z trzech odcinków zjazdowych i 2 podjazdowych/podjazowo zjazdowych. Najbardziej zaskakujący dla mnie był odcinek drugi na którego początku znajdowały się sporych rozmiarów kamolce, po których to na swoim rowerze i przy moich zdolnościach nie byłem w stanie jechać. Generalnie jednak odcinki były bardzo typowe jak na warunki panujące w Beskidach, w tej kwestii niespodzianek być nie mogło.

Odpoczynek na Przełęczy Salmopolskiej © autochton

Po OS3, czyli ostatnim podjazdowym, wycieczka przebiegała całkiem przyjemnie. Ostatnie odcinki były już tylko zjazdowe i nie trzeba było specjalnie się namęczyć żeby do nich dotrzeć.

Meta OS'u czwartego © autochton

Na trasie znajdowało się kilka punktów, w których czaiła się "prasa" i robiła zdjęcia uczestnikom zawodów :) Oto dwie fotki mojej osoby, więcej zdjęć z imprezy można znaleźć na www.aktywnelato.pl, a najwięcej za pośrednictwem forum EMTB.pl

W trakcie zjazdu OS4 (fot. aktywnelato.pl/J.Ciszak) © J. Ciszak


W trakcie zjazdu OS4 (fot. aktywnelato.pl/J.Ciszak) © J. Ciszak

Zawody zawodami, wycieczka wycieczką, ale gwoździem imprezy była właśnie impreza :) Część osób w Brennej pojawiła się już w piątek i zacieśniała więzy przy piwku do późnych godzin nocnych. W sobotę nie mogło być gorzej i nie było :) Były sztuczne ognie, pokazy leserów, szpagaty, fikołki, nawet kapela góralska. Impreza trwała do późnych godzin nocnych i nie wiem co było bardziej wyczerpujące, balowanie do rana czy całodzienna wyrypa po górach.

Na zakończenie pozwolę sobie zacytować opinie jednego z użytkowników forum EMTB.pl o pseudonimie Misha, który w malowniczy sposób opisał swoje wrażenia, które i ja podzielam:

"Moje pierwsze, ale na pewno nie ostatnie ET. Mimo bandyckiego wyglądu, ludzie przemili ;P".

Runda Szczyrk - Brenna

Sobota, 10 lipca 2010 | dodano:11.07.2010 | linkuj | komentarze(8)
Kategoria Śląskie
  d a n e  w y j a z d u
29.50 km
26.00 km teren
02:30 h
11.80 km/h
47.00 vmax
1171 m <
Główną atrakcją weekendu miała się stać wycieczka rowerowa w okolicy Brennej. Po przyglądnięciu się mapie i przygotowaniu trasy postanowiliśmy z bratem rozpocząć jazdę w Szczyrku, gdyż dojazd do Brennej z naszej zacnej wsi byłby o wiele dłuższy i pozbawiony sensu. W Szczyrku spotkaliśmy się z ekipą w składzie Marta, Ania, Krzysiek i Robert. W dobrych humorach i z odpowiednim nastawieniem poskładaliśmy rowery, które dotychczas transportowane były w bagażnikach samochodów.

Krótki fragment przejechaliśmy asfaltem, a potem stromy podjazd pod górę po betonowych płytach. Szybko przeszliśmy na wariant prowadzenia rowerów pod górkę, co w kilku momentach całej wycieczki było konieczne. Większość ekipy z informacji, które posiadam sporadycznie korzysta z rowerów, a już na pewno nie robi dłuższych tras po górach, jednak wszyscy dzielnie dali radę. Nie obyło się jednak bez przeklinania podjazdów, a właściwie pchania rowerów pod górkę, jest to jedyny mankament jazdy w górach, o którym się zapomina jak tylko zaczyna się zjazd :)

Po wdrapaniu się na szlak czerwony ze Szczyrku, zaczęła się dość sympatyczna droga przez las, przyjemnie chłodzący w to letnie gorące przedpołudnie.

Część ekipy tuż nad Szczyrkiem © autochton

W słońcu jednak nie było zbyt kolorowo, na początku myśleliśmy, że jesteśmy jedynymi oszołomami, którzy w taki upał będą jeździć na rowerach, ale bardzo szybko okazało się, że jest inaczej. Rowerzystów mijaliśmy całkiem sporo.

Skrzyczne z trasy © autochton

Widok na Skrzyczne towarzyszył nam przez większość trasy, widziane raz po raz z innej perspektywy, najładniej jednak szczyt wyglądał już w drodze powrotnej do Radziechów przy zachodzącym słońcu.

Skrzyczne w nietypowej dla mnie perspektywie © autochton

Widoczność była rewelacyjna więc co jakiś czas czailiśmy się z aparatami.

Kolejne widoki nad Szczyrkiem © autochton

Park maszynowy na Kotarzu © autochton

Licznym postojom i pogawędkom towarzyszyło poszukiwanie odrobiny cienia, na poniższym zdjęciu dziewczyny na dalszym planie skrzętnie wykorzystują każdą okazję do ochłodzenia się :)

Cała ekipa na popasie - oprócz mnie © autochton

Po dotarciu w okolicę Przełęczy Salmopolskiej, odbiliśmy na czarny szlak i przez Stary Groń i Horzelnicę zjechaliśmy do Brennej. Szokiem było dla mnie to, że wszyscy tam mówią nie po naszemu, znaczy się po polsku, ale inaczej i do góralszczyzny było to nie podobne :) Po małym posiłku i ochłodzeniu się w miejscowym potoku dotarliśmy na zielony szlak, ruszając na Błatnią.
Widoczki były piękne, ale wkroczyło rozleniwienie poobiednie podkręcone małym piwkiem.

Widoki nad Brenną © autochton

W drodze na Błatnią © autochton

Na chwil kilka zatrzymaliśmy się w Ranczu, uzupełniliśmy płyny i dalej w kierunku Szczyrku.

Widok na Bielsko-Białą © autochton

Robert w konfrontacji z przestrzenią © autochton

Po drodze przedarliśmy się przez Stołów i mijając bokiem Klimczok zjechaliśmy do Szczyrku.

Przed zjazdem do Sczyrku © autochton

Nad "Chatą Wuja Toma" © autochton

Trasa nie była bardzo męcząca, pierwotnie chcieliśmy zrobić większy dystans, ale skróciliśmy go, aby wszyscy mogli czerpać przyjemność z jazdy i myślę, że nam się to udało. Okolice te odwiedziłem po raz pierwszy i jestem szczerze zadowolony. Podejrzewam, że eksploracja tych terenów będzie postępować systematycznie.


Z Raciborska do Radziechów

Czwartek, 8 lipca 2010 | dodano:09.07.2010 | linkuj | komentarze(7)
Kategoria Małopolskie, Śląskie
  d a n e  w y j a z d u
104.81 km
0.00 km teren
05:17 h
19.84 km/h
63.00 vmax
m <
Początek dnia w Raciborsku został przeznaczony na kończenie koszenia trawników u wujostwa w ogrodzie. Po obiedzie założyłem plecak i ruszyłem w kierunku Radziechów. Pojechałem przez Świątniki Górne, następnie w kierunku Sieprawia, Krzyszkowic, Rudnika i Sułkowic. Dalej to już prosto do Suchej Beskidzkiej i tradycyjnie przez Lachowice, Jeleśnię i do Żywca. Początek trasy bardzo przyjemny gdyż miejscowości w najbliższej okolicy najczęściej położone są na szczytach wzniesień, zatem elegancko po grani można było zdążać w obranym kierunku rozglądając się na prawo i lewo. W końcu odbicie na Siepraw i szybki dość długi zjazd.

Krajobraz po bitwie © autochton

Sanktuarium Błogosławionej Anieli Salawy w Sieprawiu © autochton

Okolice Krzyszkowic © autochton

Pogoda dopisała, widoki też. Na przełęczy nad Harbutowicami i Palczą zatrzymałem się na chwil kilka odetchnąć w cieniu i uzupełnić nieco kalorii. Zasiadłem pod znajdującym się tu krzyżem i obok tablicy upamiętniającej walki Konfederatów Barskich z wojskami rosyjskimi.

Tablica pamiątkowa © autochton

Pola na przełęczy © autochton

Widoki podczas relaksu © autochton

Bardzo szybko zdecydowałem się na kolejny odpoczynek tym razem w Suchej Beskidzkiej. Okazało się, że doładowanie plecaka do maksimum nie jest dobrym pomysłem i wiąże się to poważnym dociążeniem tego miejsca gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę.

Zamek w Suchej Beskidzkiej © autochton

Zabudowania w sąsiedztwie zamku © autochton

Zdecydowanie za ciężki plecak skutecznie odebrał mi przyjemność z jazdy. W Żywcu aż dwukrotnie musiałem robić sobie przerwę i nawet jedną w samych Radziechowach. Masakra, dawno czegoś takiego nie uświadczyłem, ale cóż jest nauczka :)

Pomnik w Żywcu © autochton

Do Krakowa po wiejsku

Środa, 9 czerwca 2010 | dodano:10.06.2010 | linkuj | komentarze(5)
Kategoria Małopolskie, Śląskie
  d a n e  w y j a z d u
124.61 km
0.00 km teren
06:19 h
19.73 km/h
65.00 vmax
m <
Po dłuższym pobycie w rodzinnych stronach postanowiłem pokonać wreszcie nieco dłuższy dystans i wybrałem się do Krakowa na rowerze. W ten sposób pękła pierwsza setka tego sezonu, ile ich będzie nie wiem, pewnie nie wiele ;)

Z racji tego, że pogoda zapowiadała się wyjątkowo letnia wyjechałem z Radziechów około 6 rano. Chciałem trochę wcześniej, ale budzik nie działał wystarczająco skutecznie. Postanowiłem maksymalnie zrezygnować z jazdy zatłoczonymi drogami, dlatego też obrałem może nieco dłuższą, ale przyjazną dla rowerzysty trasę.

Skierowałem się przez Przybędzę do Juszczyny, tam podjazd wyśmienity na początek dnia i pobudkę uśpionego organizmu. Zdjęć niestety nie robiłem, gdyż przy porannym świetle mój aparat zbyt dobrze sobie nie radzi. Po wdrapaniu się na przełęcz "U Poloka" szybki zjazd do Sopotni Małej i dalej przyjemną drogą, częściowo ukrytą w lesie do Jeleśni, Pewli Wielkiej i dalej pod górkę do Huciska.

Budowa mostu w Jeleśni © autochton

Jest to ogólnie rzecz biorąc trasa w kierunku Suchej Beskidzkiej, bardzo przyjemna, gdyż ruch samochodowy jest tutaj niemal zerowy, wartość dodana to eleganckie widoki i przyjazny chłodek generowany przez lasy, w które od czasu do czasu wjeżdżamy.

Widok z okolic Huciska © autochton

Po wspięciu się na kolejny dość solidny podjazd do Huciska czekała nagroda w postaci zjazdu niemal do samej Suchej Beskidzkiej, w której to trzeba niestety chwilę czasu spędzić na drodze z większą ilością samochodów. Po minięciu miasta zrobiło się już nieco spokojniej, a po dotarciu do Budzowa zafundowałem sobie godzinną pogaduchę przy kawie i ciasteczkach u kolegi Bartka.

Po przerwie z nową porcją energią wdrapałem się na kolejną przełęcz, tym razem między Palczą a Harbutowicami. Na górze znajduje się pamiątkowy pomnik informujący nas o tym, że "Przejście przez tę górę zbudowano za rządów Ich Ekscelencji C. K. Namiestnika K. Badeniego i Marszałka Krajowego Ks. E. Sanguszki D. 4 V maja 1895 r." Mimo tego, że byłem w tym miejscu milion razy nigdy nie przyjrzałem się z bliska owemu pomnikowi, który zawsze kojarzył mi się z jakąś niepojętą tajemnicą. Kolejne miejsce kojarzone z dzieciństwem zostało odczarowane :)

Pomnik upamiętniający budowę drogi © autochton

Przełęcz nad Palczą i Harbutowicami © autochton

Kolejny miły dla spalonego słońcem ciała zjazd przez Harbutowice i Sułkowice do Biertowic. Jako porządny turysta zatrzymałem się na chwil kilka w Sułkowicach, a tam wypatrzyłem rzeźbę rodem niemal z Rio de Janeiro.

Sułkowice - Cristo Redentor - Prawie jak w Rio © autochton

Po minięciu Biertowic znów nieprzyjemny fragment trasy tym razem na odcinku drogi Bielsko-Biała - Kraków. Na szczęście w Krzywaczce nastąpiło szybkie odbicie do Sułkowic. I tu znowu przyjemny wiejski klimat zafundowały miejscowości Wolna Radziszowska, Radziszów i Rzozów. Gdy tylko wjechałem do Skawiny przywitały mnie korki, postanowiłem zatem nie jechać tradycyjną trasą prowadzącą do Krakowa przez Ruczaj, ruszyłem spokojną ulicą Tyniecką do Tyńca. W okolicach Skawiny widać wciąż ślady powodzi, jak i wzdłuż drogi rowerowej do Krakowa. Powoli oczyszczany jest również tor kajakowy. Wisła znowu zaczyna przyciągać miłośników słońca i wody.

Klasztor w Tyńcu © autochton

Tor kajakowy wciąż w błocie © autochton

Wycieczka udana, zwłaszcza że kondycyjnie dobrze się dosyć spisałem, jedyną uciążliwością było twarde feltowskie siodełko w moim rowerze... Spokojne tempo i piękna pogoda, to wszystko składa się na lekkie przypalenie wystających poza ubranie części ciała. Pierwsza zbyt duża dawka mahoniu w tym roku zaliczona :)

Beskidy MTB Trophy 2010

Sobota, 5 czerwca 2010 | dodano:06.06.2010 | linkuj | komentarze(9)
Kategoria Śląskie
  d a n e  w y j a z d u
76.00 km
23.00 km teren
05:00 h
15.20 km/h
0.00 vmax
1413 m <
Prawie jak w tytule, ale nie do końca. Rano wraz z bratem Tomkiem założyliśmy mokre jeszcze po ostatniej wycieczce buty i dołączyliśmy do Macieja syna Kazimierza na stacji kolejowej Radziechowy-Wieprz, z której to o 9:19 pojechaliśmy pociągiem do Rycerki. Stacja jak każda na tej trasie jest zdemolowana, świeci pustkami i na pewno nie stanowi dobrej wizytówki dla miejscowości, której powinna służyć. Jeszcze kilkanaście lat temu starano się dbać o te staje, dziś w większości zostały obrobione przez złomiarzy.
Po krótkiej podróży pociągiem za jedyne 5 złotych od łebka, ruszyliśmy przez Rycerkę na szlak prowadzący na Wielką Raczę.

Stacja kolejowa Radziechowy-Wieprz © autochton

Po drodze jak na turystów przystało należało popstrykać kilka fotek. Tempo było spokojne od początku do końca.

Turyści w Rycerce - foto Tomek © autochton

Jak się okazało trasa którą sobie obraliśmy była częścią trzeciego etapu Beskidy MTB Trophy.

Na trasie Beskidy MTB Trophy © autochton

Po dotarciu na szczyt Wielkiej Raczy dogonił nas peleton, ale tutaj nasze drogi się już rozeszły.

Uczestnicy Beskidy MTB Trophy 2010 © autochton


Widoki z Wielkiej Raczy © autochton

Zanim jednak to nastąpiło należało uzupełnić kalorie i wypocząć.

Drzemka na Wielkiej Raczy - foto Tomek © autochton

Dalej ruszyliśmy szlakiem czerwonym w kierunku Przegibka. Trasa ta to rewelacyjny singiel, na którym jednak uważać trzeba na pieszych czających się często za zakrzaczonymi zakrętami.

Widoki tuż pod szczytem Wielkiej Raczy © autochton

Po drodze tradycyjne przystanki i oglądanie widoków.

Widok w kierunku Wielkiej Raczy © autochton

W kierunku Przegibka jak i dalej trzeba było czasami zsiadać z rowerów, ale generalnie trasa nadaje się na jazdę rowerem. W górach wszak nigdzie nie ma lekko.

Przełęcz Przegibek © autochton

Prowadzenie rowerów było najbardziej obecne w drodze na Rycerzową, ale było za to więcej czasu na rozglądanie się wokół.

W drodze na Wielką Rycerzową © autochton


Radość w oczach dziecka - foto Tomek © autochton

Zmęczenie chwilami dawało się we znaki, zwłaszcza że organizmy nie były przyzwyczajone do takiej dawki słońca . Ogólnie rzecz biorąc byliśmy wyprzedzani przez piechurów :]

Tomasz frasobliwy © autochton

Na Rycerzowej odbyliśmy dłuższy popas przy złocistym napoju i resztkach prowiantu, następnie zjechaliśmy do Ujsół mimo tego, że w planie była jazda szlakiem czerwonym do Rajczy. Maciej syn Kazimierza śpieszył się na grilla z okazji urodzin brata, co na dobre nam wyszło.

Hala Rycerzowa © autochton

Gdy dotarliśmy do Radziechów, słońce chyliło się ku zachodowi.

Powrót do Radziechów © autochton

Po powrocie do domu mile zaskoczył nas fakt, że w domu również grillowano jak w całej okolicy i trafiliśmy prosto na gotowe mięso z rusztu. Dopiero po posiłku zabraliśmy się za zdrapywanie z siebie błota. Dzień udany!


Eksperyment Romanka

Czwartek, 3 czerwca 2010 | dodano:04.06.2010 | linkuj | komentarze(6)
Kategoria Śląskie
  d a n e  w y j a z d u
50.00 km
22.00 km teren
04:50 h
10.34 km/h
50.00 vmax
1357 m <
Po przyjeździe z bratem z Krakowa, wypatrywaliśmy dobrej pogody na bliższą lub dalszą trasę w górach, jednakże chmury nie okazywały łaski o czym z resztą wiedzą doskonale mieszkańcy nie tylko południa Polski. W święto Bożego Ciała jak co roku wyszło słońce, podjęliśmy zatem decyzję o wyjeździe w nie odległe rejony. Do naszego tandemu miał jeszcze dołączyć Maciej syn Kazimierza i dotarł, ale do Bielska w drodze z Gliwic, skąd to zaplanował trasę górami do Radziechów.

Nie chcieliśmy się porywać na niewiadomo jaką podróż, ale jak to czasem bywa intencje mają się nijak do rzeczywistości. Za początkowy cel obraliśmy dotarcie do szlaku rowerowego z Cięciny, takowy był na mapie, ale na miejscu nie mogliśmy go zlokalizować dlatego ruszyliśmy tak jak nam się wydawało, że powinien biec. Co dalej mieliśmy zadecydować na miejscu, ale wstępnym planem była Romanka.



Z góry odradzam podążanie w nasze ślady rowerzystom lubiącym jazdę na rowerze, a nie noszenie go na plecach ;) Mimo względnie ładnej pogody drogami z okolicznych górek spływała woda, dlatego przez większość trasy pchaliśmy rowery w bagnie. Trasa ładna, ale bardziej na zjazd niż na podjazd zwłaszcza w tak bagiennych warunkach. W pewnym momencie dopiero dotarliśmy do szlaku rowerowego, ale odcinek ten również bardziej nadawał się na zjazd, dla upartego jednak nic trudnego. Zapewne od innej strony trasa byłaby bardziej zjadliwa, ale wyznając zasadę, że nikt inny szlaku pod względem rowerów za nas nie sprawdzi, ruszyliśmy ochoczo.
Pogoda na początku wycieczki wyborna, widoki w Cięcinie również ładne.

Widoki nad Cięciną © autochton

Po wpakowaniu się w jakieś zarośla i podążaniu w korycie rwącego strumyka, dotarliśmy w końcu do szlaku rowerowego, a następnie wdrapaliśmy się na Halę Magóra, gdzie trasa była już bardziej przyjazna, mimo że podlana chwilami słodko.

Gdzieś w okolicy Hali Magóra © autochton

Podążając dalej raz szlakiem rowerowym, raz szlakiem pieszym, albo i „którędyż się dało” dotarliśmy na Płone, tam mały postój i przyglądanie się mapie Beskidu Żywieckiego.

Będzie mycie... © autochton


Weryfikacja trasy © autochton


Romanka w chmurach © autochton


Tuż przed podejściem na Romankę taki oto obrazek…

Dziadostwo pod Romanką © autochton

Górskie drogi w porach deszczowych nie rozpieszczają, każda z nich to właściwie potok w którym trzeba brodzić pod górkę.

Początek podejścia na ROmankę © autochton

Mieliśmy spory problem zlokalizować szlak niebieski, okazało się, że leży przykryty powalonymi drzewami, już mieliśmy zawracać, ale zmotywował nas napotkany turysta, z którym to wspólnie wdrapaliśmy się na Romankę.

Niebieski szlak - gdzieś tu jest © autochton


Kluczenie to tu to tam © autochton


Potoczek na szlaku © autochton

Trzeba jednak przyznać, że miejsca mijane po drodze były bardzo estetyczne. Wszystko się zieleni i rozkwita, chyba najbardziej lubię tą porę roku właśnie ze względu na widoki i odradzającą się przyrodę. Podczas targania rowerów pod górkę było dużo chwil na refleksje :)

Polanka po drodze na Romankę © autochton

Jako, że szczyty gór spowite były chmurami, nieuchronnie wkraczaliśmy w tą białą masę.

Powoli wkraczamy w chmurę © autochton


Rezerwat Romanka © autochton


Przed szczytem Romanki © autochton

Po dotarciu na szczyt posililiśmy się i pogawędzili chwilkę z napotkanym turystom. Następnie pojechaliśmy bardzo przyjemną trasą na Rysiankę. W schronisku zaopatrzyliśmy się w napoje i ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. W tym samym momencie zaczęło padać, skierowaliśmy się na czerwony szlak do Węgierskiej Górki.

Tu się zaczęła prawdziwa przygoda zjazdowa. Potoki kamienie i błoto zdecydowanie podwyższyły poprzeczkę do tego stopnia, że poleciałem przez kierownicę, skończyło się tylko na otarciu naskórka ręki. Pozbierałem się, krótki odcinek sprowadziłem rower i jazda dalej. Kilka miejsc nie pozwalało na jazdę głównie ze względu na spory poziom wody. Z racji skupienia się nad tym co pod kołami zjechaliśmy ze szlaku i trafili na drogę służącą do transportu drewna. Po szybkim rzuceniu okiem na GPS okazało się, że droga zbiega się ze szlakiem więc pojechaliśmy dalej, na końcu drogi napotkaliśmy jedynie sporą skarpę biegnącą w dół. Szlak owszem przebiegał gdzieś w okolicy, ale postanowiliśmy zawrócić i zjechać do Żabnicy.

Droga do Żabnicy, przerwa na walkę ze skurczem © autochton

Zjazd był szybki, mokry i błotnisty, od czasu do czasu przecinały go górskie potoki, można było też napotkać mniejsze lub większe wyrwy w drodze i osuwiska. W Żabnicy nie było już na nas suchej nitki, stąd droga do domu to już tylko spokojny asfalt.

Wycieczka choć miała być spokojna i niewymagająca okazała się pełna niespodzianek oczekując od nas sporej dozy samozaparcia. Nie zamieniłbym jej jednak na żadną inną! W mojej ocenie zasługuje na miano ekstremalnej :) Wiem jednak, że wybierając się kolejnym razem w tę okolicę, trzeba będzie obrać trasę bardziej przyjazną dla roweru w dziedzinie podjazdów.

Drzemka na Hali Redykalnej

Sobota, 29 maja 2010 | dodano:29.05.2010 | linkuj | komentarze(10)
Kategoria Śląskie
  d a n e  w y j a z d u
50.00 km
8.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
m <
Wczoraj przy wieczornym piwku z widokiem na Kotlinę Żywiecką padła propozycja wyjazdu na Rysiankę. Prowodyrem był Maciej syn Kazimierza, znany lokalny podróżnik, filantrop i gliwicki informatyk zarazem, z jego osobą mogliście się państwo zapoznać w kilku sprawozdaniach z moich wycieczek. Z racji tego, że mój rower znajduje i znajdować się będzie w Krakowie do wtorku, Maciej uposażył mnie w swoją Meridę Kalahari, która to od pewnego czasu zbierała kurz na swej ramie.

Ruszyliśmy z Radziechów około 11:00 przez pola do Przybędzy, następnie do Węgierskiej Górki, tam pojechaliśmy z dala od ruchliwej drogi tzw. traktem cesarskim, aż do Milówki, z której drogą 69 skierowaliśmy się do Rajczy.

Zauważyliśmy wysyp rowerzystów na szosówkach, co raz jakiś nas wyprzedzał, a to z kolei przyprawiało nas o zazdrość. Na miejscu w Rajczy odwiedziliśmy kolegę Aleksandra, wręczyłem mu pompkę do roweru, której to ani on, ani żaden z jego sąsiadów nie posiadał. Odwdzięczył się za to naoliwieniem łańcuchów w naszych rowerach, niestety w trasę z nami nie ruszył.

Pięknie jechało się przez Nickulinę, w której to odbiliśmy na żółty szlak. Niestety dzień mieliśmy dość kiepski i od czasu do czasu zatrzymywaliśmy się na popas podziwiając rozkwitającą naturę.

Nad Nickuliną © autochton

Mimo chmur, które od rana zalegały na niebie pogoda była bardzo sympatyczna, od czasu do czasu przyświecało słońce, a chwilami wiał mroźny niemal wiatr.

Zieleń wszędobylska © autochton

Droga mimo ostatnich deszczów była sucha i zwarta, można było elegancko posuwać się na przód, do czasu...

Droga groniem © autochton

Trzeba wiedzieć, że szlak którym się wybraliśmy, w mojej opinii nadaje się raczej do zjazdu niż podjazdu. U nas w każdym razie objawiło się to w wielu miejscach podchodzeniem :)

Widoki © autochton

Jak to się zwykło mówić "u nos jest zyrna woda i zyrne powietrze", to i apetyt rośnie w człowieku. Nie pozostało nam nic innego jak zasiąść i wszamać kanapki, owoce, a wszystko zapić wodą, wszak pora obiadowa się zbliżała.

Ponownie widoki © autochton

Chwilę nam jeszcze zajęło, aż dopchaliśmy się na Halę Redykalną, w tymże czasie morale poszło na łeb na szyję. Odechciało się nam autentycznie wszystkiego, zazwyczaj nie odpuszczam sobie wycieczek, ale tym razem na Rysiankę straciłem ochotę, Maciej syn Kazimierza również. Po tym jak wjechał na Hali Redykalnej w kałuże i musiał się ratować zeskokiem miarka się przebrała.

Hala Redykalna © autochton

Rozłożyliśmy się na Redykalnej i doszliśmy do wniosku, że przyszedł czas przemyśleń i decyzji. Daliśmy sobie chwilę, aby zastanowić się czy mamy rzeczywiście ochotę na dalszą jazdę. Wszystko to zaowocowało dość długą drzemką.

Widok z Hali Redykalnej © autochton

Pobudka miała miejsce o godzinie 16:00, postanowiliśmy tym samym odbić na szlak w kierunku Hali Boraczej i potem przez Żabnicę w kierunku Radziechów. Był to dziwny dzień i wyjazd, gdyż jazda na dobrą sprawę nie sprawiała, aż takiej frajdy. Jak to mniej więcej stwierdził Maciej syn Kazimierza, ubrany w kask typu full face, siedząc na swoim Giant Reign: "Nie przypuszczałem, że zjazd zaliczę po asfalcie" :)
Określiłbym to wszystko mianem bezpłodnego dnia, ale z drugiej strony strzeliliśmy parę kilometrów. Nie zabrałem licznika w podróż, ale Google i Map Source wyczarowały mi odległości mniej więcej takie jakie podałem we wpisie. Zazwyczaj takie magiczne urządzenia pokazują plus minus dokładne dystanse z tego co zauważyłem.

Nic to! Jutro do Krakowa po własny rower i znowu w teren! W tym tygodniu może też uda się złożyć wreszcie Rometa Orkana do kupy i zaliczyć krasz-testy.

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Autochton.bikestats.pl