Informacje
Autochton z miasta Kraków
5727.71 km wszystkie kilometry
629.91 km (11.00%) w terenie
14d 07h 01m czas na rowerze
16.14 km/h avg
629.91 km (11.00%) w terenie
14d 07h 01m czas na rowerze
16.14 km/h avg
Szukaj
Znajomi
Moje rowery
Archiwum
- 2013, Listopad.4.7
- 2013, Kwiecień.2.3
- 2012, Listopad.2.1
- 2012, Lipiec.3.7
- 2012, Czerwiec.5.7
- 2012, Maj.8.26
- 2012, Kwiecień.13.55
- 2012, Marzec.5.8
- 2011, Październik.2.11
- 2011, Lipiec.5.30
- 2011, Czerwiec.7.33
- 2011, Maj.1.7
- 2011, Kwiecień.8.41
- 2011, Marzec.1.7
- 2011, Styczeń.1.1
- 2010, Październik.3.9
- 2010, Wrzesień.3.10
- 2010, Sierpień.1.6
- 2010, Lipiec.7.27
- 2010, Czerwiec.4.22
- 2010, Maj.11.65
- 2010, Kwiecień.3.16
- 2010, Marzec.6.39
- 2010, Luty.5.25
- 2010, Styczeń.1.1
- 2009, Wrzesień.5.7
- 2009, Sierpień.20.7
- 2009, Lipiec.17.7
- 2009, Czerwiec.9.0
- 2009, Maj.6.0
- 2009, Marzec.1.0
Wpisy archiwalne w miesiącu
Czerwiec, 2010
Dystans całkowity: | 307.61 km (w terenie 45.00 km; 14.63%) |
Czas w ruchu: | 18:50 |
Średnia prędkość: | 16.33 km/h |
Maksymalna prędkość: | 65.00 km/h |
Suma podjazdów: | 2770 m |
Liczba aktywności: | 4 |
Średnio na aktywność: | 76.90 km i 4h 42m |
Więcej statystyk |
Rowerowe Święto Cykliczne
Mimo, że dziś w Krakowie Cykliczne Święto Rowerowe opętało miasto, ja pominąłem wszelkie oficjalne obchody i pojechałem swoją drogą. Tradycyjna niedzielna wycieczka rowerowa do Raciborska jak zwykle była udana. Na miejscu dobry obiad i spokojna, relaksująca atmosfera. Późnym popołudniem szybki powrót do Krakowa.
Po drodze zawitałem pod Klub Fabryka, gdzie kończył się przejazd rowerów przez Kraków, a rozpoczynał się mały festyn. Przy piwku i dzwiękach bębnów rowerzyści staczali bitwy na "tolbajkach".
Wszystko rzecz jasna w pokojowej atmosferze.
Na miejscu był również wojtas71, przy okazji ściągnąłem kolegów niemniej zapalonych rowerzystów. Na scenie wkrótce pojawił się pan Jurek Bożyk i zabawiał pozytywną muzyką i piosenką przybyłych cyklistów. Atmosfera typowo niedzielna i leniwa, trochę jeno komary cięły, impreza zapewne trwa nadal :]
Okrojony widok na Kraków© autochton
Po drodze zawitałem pod Klub Fabryka, gdzie kończył się przejazd rowerów przez Kraków, a rozpoczynał się mały festyn. Przy piwku i dzwiękach bębnów rowerzyści staczali bitwy na "tolbajkach".
Pojedynek na tolbajkach© autochton
Wszystko rzecz jasna w pokojowej atmosferze.
I po pojedynku© autochton
Na miejscu był również wojtas71, przy okazji ściągnąłem kolegów niemniej zapalonych rowerzystów. Na scenie wkrótce pojawił się pan Jurek Bożyk i zabawiał pozytywną muzyką i piosenką przybyłych cyklistów. Atmosfera typowo niedzielna i leniwa, trochę jeno komary cięły, impreza zapewne trwa nadal :]
Do Krakowa po wiejsku
Po dłuższym pobycie w rodzinnych stronach postanowiłem pokonać wreszcie nieco dłuższy dystans i wybrałem się do Krakowa na rowerze. W ten sposób pękła pierwsza setka tego sezonu, ile ich będzie nie wiem, pewnie nie wiele ;)
Z racji tego, że pogoda zapowiadała się wyjątkowo letnia wyjechałem z Radziechów około 6 rano. Chciałem trochę wcześniej, ale budzik nie działał wystarczająco skutecznie. Postanowiłem maksymalnie zrezygnować z jazdy zatłoczonymi drogami, dlatego też obrałem może nieco dłuższą, ale przyjazną dla rowerzysty trasę.
Skierowałem się przez Przybędzę do Juszczyny, tam podjazd wyśmienity na początek dnia i pobudkę uśpionego organizmu. Zdjęć niestety nie robiłem, gdyż przy porannym świetle mój aparat zbyt dobrze sobie nie radzi. Po wdrapaniu się na przełęcz "U Poloka" szybki zjazd do Sopotni Małej i dalej przyjemną drogą, częściowo ukrytą w lesie do Jeleśni, Pewli Wielkiej i dalej pod górkę do Huciska.
Jest to ogólnie rzecz biorąc trasa w kierunku Suchej Beskidzkiej, bardzo przyjemna, gdyż ruch samochodowy jest tutaj niemal zerowy, wartość dodana to eleganckie widoki i przyjazny chłodek generowany przez lasy, w które od czasu do czasu wjeżdżamy.
Po wspięciu się na kolejny dość solidny podjazd do Huciska czekała nagroda w postaci zjazdu niemal do samej Suchej Beskidzkiej, w której to trzeba niestety chwilę czasu spędzić na drodze z większą ilością samochodów. Po minięciu miasta zrobiło się już nieco spokojniej, a po dotarciu do Budzowa zafundowałem sobie godzinną pogaduchę przy kawie i ciasteczkach u kolegi Bartka.
Po przerwie z nową porcją energią wdrapałem się na kolejną przełęcz, tym razem między Palczą a Harbutowicami. Na górze znajduje się pamiątkowy pomnik informujący nas o tym, że "Przejście przez tę górę zbudowano za rządów Ich Ekscelencji C. K. Namiestnika K. Badeniego i Marszałka Krajowego Ks. E. Sanguszki D. 4 V maja 1895 r." Mimo tego, że byłem w tym miejscu milion razy nigdy nie przyjrzałem się z bliska owemu pomnikowi, który zawsze kojarzył mi się z jakąś niepojętą tajemnicą. Kolejne miejsce kojarzone z dzieciństwem zostało odczarowane :)
Kolejny miły dla spalonego słońcem ciała zjazd przez Harbutowice i Sułkowice do Biertowic. Jako porządny turysta zatrzymałem się na chwil kilka w Sułkowicach, a tam wypatrzyłem rzeźbę rodem niemal z Rio de Janeiro.
Po minięciu Biertowic znów nieprzyjemny fragment trasy tym razem na odcinku drogi Bielsko-Biała - Kraków. Na szczęście w Krzywaczce nastąpiło szybkie odbicie do Sułkowic. I tu znowu przyjemny wiejski klimat zafundowały miejscowości Wolna Radziszowska, Radziszów i Rzozów. Gdy tylko wjechałem do Skawiny przywitały mnie korki, postanowiłem zatem nie jechać tradycyjną trasą prowadzącą do Krakowa przez Ruczaj, ruszyłem spokojną ulicą Tyniecką do Tyńca. W okolicach Skawiny widać wciąż ślady powodzi, jak i wzdłuż drogi rowerowej do Krakowa. Powoli oczyszczany jest również tor kajakowy. Wisła znowu zaczyna przyciągać miłośników słońca i wody.
Wycieczka udana, zwłaszcza że kondycyjnie dobrze się dosyć spisałem, jedyną uciążliwością było twarde feltowskie siodełko w moim rowerze... Spokojne tempo i piękna pogoda, to wszystko składa się na lekkie przypalenie wystających poza ubranie części ciała. Pierwsza zbyt duża dawka mahoniu w tym roku zaliczona :)
Z racji tego, że pogoda zapowiadała się wyjątkowo letnia wyjechałem z Radziechów około 6 rano. Chciałem trochę wcześniej, ale budzik nie działał wystarczająco skutecznie. Postanowiłem maksymalnie zrezygnować z jazdy zatłoczonymi drogami, dlatego też obrałem może nieco dłuższą, ale przyjazną dla rowerzysty trasę.
Skierowałem się przez Przybędzę do Juszczyny, tam podjazd wyśmienity na początek dnia i pobudkę uśpionego organizmu. Zdjęć niestety nie robiłem, gdyż przy porannym świetle mój aparat zbyt dobrze sobie nie radzi. Po wdrapaniu się na przełęcz "U Poloka" szybki zjazd do Sopotni Małej i dalej przyjemną drogą, częściowo ukrytą w lesie do Jeleśni, Pewli Wielkiej i dalej pod górkę do Huciska.
Budowa mostu w Jeleśni© autochton
Jest to ogólnie rzecz biorąc trasa w kierunku Suchej Beskidzkiej, bardzo przyjemna, gdyż ruch samochodowy jest tutaj niemal zerowy, wartość dodana to eleganckie widoki i przyjazny chłodek generowany przez lasy, w które od czasu do czasu wjeżdżamy.
Widok z okolic Huciska© autochton
Po wspięciu się na kolejny dość solidny podjazd do Huciska czekała nagroda w postaci zjazdu niemal do samej Suchej Beskidzkiej, w której to trzeba niestety chwilę czasu spędzić na drodze z większą ilością samochodów. Po minięciu miasta zrobiło się już nieco spokojniej, a po dotarciu do Budzowa zafundowałem sobie godzinną pogaduchę przy kawie i ciasteczkach u kolegi Bartka.
Po przerwie z nową porcją energią wdrapałem się na kolejną przełęcz, tym razem między Palczą a Harbutowicami. Na górze znajduje się pamiątkowy pomnik informujący nas o tym, że "Przejście przez tę górę zbudowano za rządów Ich Ekscelencji C. K. Namiestnika K. Badeniego i Marszałka Krajowego Ks. E. Sanguszki D. 4 V maja 1895 r." Mimo tego, że byłem w tym miejscu milion razy nigdy nie przyjrzałem się z bliska owemu pomnikowi, który zawsze kojarzył mi się z jakąś niepojętą tajemnicą. Kolejne miejsce kojarzone z dzieciństwem zostało odczarowane :)
Pomnik upamiętniający budowę drogi© autochton
Przełęcz nad Palczą i Harbutowicami© autochton
Kolejny miły dla spalonego słońcem ciała zjazd przez Harbutowice i Sułkowice do Biertowic. Jako porządny turysta zatrzymałem się na chwil kilka w Sułkowicach, a tam wypatrzyłem rzeźbę rodem niemal z Rio de Janeiro.
Sułkowice - Cristo Redentor - Prawie jak w Rio© autochton
Po minięciu Biertowic znów nieprzyjemny fragment trasy tym razem na odcinku drogi Bielsko-Biała - Kraków. Na szczęście w Krzywaczce nastąpiło szybkie odbicie do Sułkowic. I tu znowu przyjemny wiejski klimat zafundowały miejscowości Wolna Radziszowska, Radziszów i Rzozów. Gdy tylko wjechałem do Skawiny przywitały mnie korki, postanowiłem zatem nie jechać tradycyjną trasą prowadzącą do Krakowa przez Ruczaj, ruszyłem spokojną ulicą Tyniecką do Tyńca. W okolicach Skawiny widać wciąż ślady powodzi, jak i wzdłuż drogi rowerowej do Krakowa. Powoli oczyszczany jest również tor kajakowy. Wisła znowu zaczyna przyciągać miłośników słońca i wody.
Klasztor w Tyńcu© autochton
Tor kajakowy wciąż w błocie© autochton
Wycieczka udana, zwłaszcza że kondycyjnie dobrze się dosyć spisałem, jedyną uciążliwością było twarde feltowskie siodełko w moim rowerze... Spokojne tempo i piękna pogoda, to wszystko składa się na lekkie przypalenie wystających poza ubranie części ciała. Pierwsza zbyt duża dawka mahoniu w tym roku zaliczona :)
Beskidy MTB Trophy 2010
Prawie jak w tytule, ale nie do końca. Rano wraz z bratem Tomkiem założyliśmy mokre jeszcze po ostatniej wycieczce buty i dołączyliśmy do Macieja syna Kazimierza na stacji kolejowej Radziechowy-Wieprz, z której to o 9:19 pojechaliśmy pociągiem do Rycerki. Stacja jak każda na tej trasie jest zdemolowana, świeci pustkami i na pewno nie stanowi dobrej wizytówki dla miejscowości, której powinna służyć. Jeszcze kilkanaście lat temu starano się dbać o te staje, dziś w większości zostały obrobione przez złomiarzy.
Po krótkiej podróży pociągiem za jedyne 5 złotych od łebka, ruszyliśmy przez Rycerkę na szlak prowadzący na Wielką Raczę.
Po drodze jak na turystów przystało należało popstrykać kilka fotek. Tempo było spokojne od początku do końca.
Jak się okazało trasa którą sobie obraliśmy była częścią trzeciego etapu Beskidy MTB Trophy.
Po dotarciu na szczyt Wielkiej Raczy dogonił nas peleton, ale tutaj nasze drogi się już rozeszły.
Zanim jednak to nastąpiło należało uzupełnić kalorie i wypocząć.
Dalej ruszyliśmy szlakiem czerwonym w kierunku Przegibka. Trasa ta to rewelacyjny singiel, na którym jednak uważać trzeba na pieszych czających się często za zakrzaczonymi zakrętami.
Po drodze tradycyjne przystanki i oglądanie widoków.
W kierunku Przegibka jak i dalej trzeba było czasami zsiadać z rowerów, ale generalnie trasa nadaje się na jazdę rowerem. W górach wszak nigdzie nie ma lekko.
Prowadzenie rowerów było najbardziej obecne w drodze na Rycerzową, ale było za to więcej czasu na rozglądanie się wokół.
Zmęczenie chwilami dawało się we znaki, zwłaszcza że organizmy nie były przyzwyczajone do takiej dawki słońca . Ogólnie rzecz biorąc byliśmy wyprzedzani przez piechurów :]
Na Rycerzowej odbyliśmy dłuższy popas przy złocistym napoju i resztkach prowiantu, następnie zjechaliśmy do Ujsół mimo tego, że w planie była jazda szlakiem czerwonym do Rajczy. Maciej syn Kazimierza śpieszył się na grilla z okazji urodzin brata, co na dobre nam wyszło.
Gdy dotarliśmy do Radziechów, słońce chyliło się ku zachodowi.
Po powrocie do domu mile zaskoczył nas fakt, że w domu również grillowano jak w całej okolicy i trafiliśmy prosto na gotowe mięso z rusztu. Dopiero po posiłku zabraliśmy się za zdrapywanie z siebie błota. Dzień udany!
Po krótkiej podróży pociągiem za jedyne 5 złotych od łebka, ruszyliśmy przez Rycerkę na szlak prowadzący na Wielką Raczę.
Stacja kolejowa Radziechowy-Wieprz© autochton
Po drodze jak na turystów przystało należało popstrykać kilka fotek. Tempo było spokojne od początku do końca.
Turyści w Rycerce - foto Tomek© autochton
Jak się okazało trasa którą sobie obraliśmy była częścią trzeciego etapu Beskidy MTB Trophy.
Na trasie Beskidy MTB Trophy© autochton
Po dotarciu na szczyt Wielkiej Raczy dogonił nas peleton, ale tutaj nasze drogi się już rozeszły.
Uczestnicy Beskidy MTB Trophy 2010© autochton
Widoki z Wielkiej Raczy© autochton
Zanim jednak to nastąpiło należało uzupełnić kalorie i wypocząć.
Drzemka na Wielkiej Raczy - foto Tomek© autochton
Dalej ruszyliśmy szlakiem czerwonym w kierunku Przegibka. Trasa ta to rewelacyjny singiel, na którym jednak uważać trzeba na pieszych czających się często za zakrzaczonymi zakrętami.
Widoki tuż pod szczytem Wielkiej Raczy© autochton
Po drodze tradycyjne przystanki i oglądanie widoków.
Widok w kierunku Wielkiej Raczy© autochton
W kierunku Przegibka jak i dalej trzeba było czasami zsiadać z rowerów, ale generalnie trasa nadaje się na jazdę rowerem. W górach wszak nigdzie nie ma lekko.
Przełęcz Przegibek© autochton
Prowadzenie rowerów było najbardziej obecne w drodze na Rycerzową, ale było za to więcej czasu na rozglądanie się wokół.
W drodze na Wielką Rycerzową© autochton
Radość w oczach dziecka - foto Tomek© autochton
Zmęczenie chwilami dawało się we znaki, zwłaszcza że organizmy nie były przyzwyczajone do takiej dawki słońca . Ogólnie rzecz biorąc byliśmy wyprzedzani przez piechurów :]
Tomasz frasobliwy© autochton
Na Rycerzowej odbyliśmy dłuższy popas przy złocistym napoju i resztkach prowiantu, następnie zjechaliśmy do Ujsół mimo tego, że w planie była jazda szlakiem czerwonym do Rajczy. Maciej syn Kazimierza śpieszył się na grilla z okazji urodzin brata, co na dobre nam wyszło.
Hala Rycerzowa© autochton
Gdy dotarliśmy do Radziechów, słońce chyliło się ku zachodowi.
Powrót do Radziechów© autochton
Po powrocie do domu mile zaskoczył nas fakt, że w domu również grillowano jak w całej okolicy i trafiliśmy prosto na gotowe mięso z rusztu. Dopiero po posiłku zabraliśmy się za zdrapywanie z siebie błota. Dzień udany!
Eksperyment Romanka
Po przyjeździe z bratem z Krakowa, wypatrywaliśmy dobrej pogody na bliższą lub dalszą trasę w górach, jednakże chmury nie okazywały łaski o czym z resztą wiedzą doskonale mieszkańcy nie tylko południa Polski. W święto Bożego Ciała jak co roku wyszło słońce, podjęliśmy zatem decyzję o wyjeździe w nie odległe rejony. Do naszego tandemu miał jeszcze dołączyć Maciej syn Kazimierza i dotarł, ale do Bielska w drodze z Gliwic, skąd to zaplanował trasę górami do Radziechów.
Nie chcieliśmy się porywać na niewiadomo jaką podróż, ale jak to czasem bywa intencje mają się nijak do rzeczywistości. Za początkowy cel obraliśmy dotarcie do szlaku rowerowego z Cięciny, takowy był na mapie, ale na miejscu nie mogliśmy go zlokalizować dlatego ruszyliśmy tak jak nam się wydawało, że powinien biec. Co dalej mieliśmy zadecydować na miejscu, ale wstępnym planem była Romanka.
Z góry odradzam podążanie w nasze ślady rowerzystom lubiącym jazdę na rowerze, a nie noszenie go na plecach ;) Mimo względnie ładnej pogody drogami z okolicznych górek spływała woda, dlatego przez większość trasy pchaliśmy rowery w bagnie. Trasa ładna, ale bardziej na zjazd niż na podjazd zwłaszcza w tak bagiennych warunkach. W pewnym momencie dopiero dotarliśmy do szlaku rowerowego, ale odcinek ten również bardziej nadawał się na zjazd, dla upartego jednak nic trudnego. Zapewne od innej strony trasa byłaby bardziej zjadliwa, ale wyznając zasadę, że nikt inny szlaku pod względem rowerów za nas nie sprawdzi, ruszyliśmy ochoczo.
Pogoda na początku wycieczki wyborna, widoki w Cięcinie również ładne.
Po wpakowaniu się w jakieś zarośla i podążaniu w korycie rwącego strumyka, dotarliśmy w końcu do szlaku rowerowego, a następnie wdrapaliśmy się na Halę Magóra, gdzie trasa była już bardziej przyjazna, mimo że podlana chwilami słodko.
Podążając dalej raz szlakiem rowerowym, raz szlakiem pieszym, albo i „którędyż się dało” dotarliśmy na Płone, tam mały postój i przyglądanie się mapie Beskidu Żywieckiego.
Tuż przed podejściem na Romankę taki oto obrazek…
Górskie drogi w porach deszczowych nie rozpieszczają, każda z nich to właściwie potok w którym trzeba brodzić pod górkę.
Mieliśmy spory problem zlokalizować szlak niebieski, okazało się, że leży przykryty powalonymi drzewami, już mieliśmy zawracać, ale zmotywował nas napotkany turysta, z którym to wspólnie wdrapaliśmy się na Romankę.
Trzeba jednak przyznać, że miejsca mijane po drodze były bardzo estetyczne. Wszystko się zieleni i rozkwita, chyba najbardziej lubię tą porę roku właśnie ze względu na widoki i odradzającą się przyrodę. Podczas targania rowerów pod górkę było dużo chwil na refleksje :)
Jako, że szczyty gór spowite były chmurami, nieuchronnie wkraczaliśmy w tą białą masę.
Po dotarciu na szczyt posililiśmy się i pogawędzili chwilkę z napotkanym turystom. Następnie pojechaliśmy bardzo przyjemną trasą na Rysiankę. W schronisku zaopatrzyliśmy się w napoje i ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. W tym samym momencie zaczęło padać, skierowaliśmy się na czerwony szlak do Węgierskiej Górki.
Tu się zaczęła prawdziwa przygoda zjazdowa. Potoki kamienie i błoto zdecydowanie podwyższyły poprzeczkę do tego stopnia, że poleciałem przez kierownicę, skończyło się tylko na otarciu naskórka ręki. Pozbierałem się, krótki odcinek sprowadziłem rower i jazda dalej. Kilka miejsc nie pozwalało na jazdę głównie ze względu na spory poziom wody. Z racji skupienia się nad tym co pod kołami zjechaliśmy ze szlaku i trafili na drogę służącą do transportu drewna. Po szybkim rzuceniu okiem na GPS okazało się, że droga zbiega się ze szlakiem więc pojechaliśmy dalej, na końcu drogi napotkaliśmy jedynie sporą skarpę biegnącą w dół. Szlak owszem przebiegał gdzieś w okolicy, ale postanowiliśmy zawrócić i zjechać do Żabnicy.
Zjazd był szybki, mokry i błotnisty, od czasu do czasu przecinały go górskie potoki, można było też napotkać mniejsze lub większe wyrwy w drodze i osuwiska. W Żabnicy nie było już na nas suchej nitki, stąd droga do domu to już tylko spokojny asfalt.
Wycieczka choć miała być spokojna i niewymagająca okazała się pełna niespodzianek oczekując od nas sporej dozy samozaparcia. Nie zamieniłbym jej jednak na żadną inną! W mojej ocenie zasługuje na miano ekstremalnej :) Wiem jednak, że wybierając się kolejnym razem w tę okolicę, trzeba będzie obrać trasę bardziej przyjazną dla roweru w dziedzinie podjazdów.
Nie chcieliśmy się porywać na niewiadomo jaką podróż, ale jak to czasem bywa intencje mają się nijak do rzeczywistości. Za początkowy cel obraliśmy dotarcie do szlaku rowerowego z Cięciny, takowy był na mapie, ale na miejscu nie mogliśmy go zlokalizować dlatego ruszyliśmy tak jak nam się wydawało, że powinien biec. Co dalej mieliśmy zadecydować na miejscu, ale wstępnym planem była Romanka.
Z góry odradzam podążanie w nasze ślady rowerzystom lubiącym jazdę na rowerze, a nie noszenie go na plecach ;) Mimo względnie ładnej pogody drogami z okolicznych górek spływała woda, dlatego przez większość trasy pchaliśmy rowery w bagnie. Trasa ładna, ale bardziej na zjazd niż na podjazd zwłaszcza w tak bagiennych warunkach. W pewnym momencie dopiero dotarliśmy do szlaku rowerowego, ale odcinek ten również bardziej nadawał się na zjazd, dla upartego jednak nic trudnego. Zapewne od innej strony trasa byłaby bardziej zjadliwa, ale wyznając zasadę, że nikt inny szlaku pod względem rowerów za nas nie sprawdzi, ruszyliśmy ochoczo.
Pogoda na początku wycieczki wyborna, widoki w Cięcinie również ładne.
Widoki nad Cięciną© autochton
Po wpakowaniu się w jakieś zarośla i podążaniu w korycie rwącego strumyka, dotarliśmy w końcu do szlaku rowerowego, a następnie wdrapaliśmy się na Halę Magóra, gdzie trasa była już bardziej przyjazna, mimo że podlana chwilami słodko.
Gdzieś w okolicy Hali Magóra© autochton
Podążając dalej raz szlakiem rowerowym, raz szlakiem pieszym, albo i „którędyż się dało” dotarliśmy na Płone, tam mały postój i przyglądanie się mapie Beskidu Żywieckiego.
Będzie mycie...© autochton
Weryfikacja trasy© autochton
Romanka w chmurach© autochton
Tuż przed podejściem na Romankę taki oto obrazek…
Dziadostwo pod Romanką© autochton
Górskie drogi w porach deszczowych nie rozpieszczają, każda z nich to właściwie potok w którym trzeba brodzić pod górkę.
Początek podejścia na ROmankę© autochton
Mieliśmy spory problem zlokalizować szlak niebieski, okazało się, że leży przykryty powalonymi drzewami, już mieliśmy zawracać, ale zmotywował nas napotkany turysta, z którym to wspólnie wdrapaliśmy się na Romankę.
Niebieski szlak - gdzieś tu jest© autochton
Kluczenie to tu to tam© autochton
Potoczek na szlaku© autochton
Trzeba jednak przyznać, że miejsca mijane po drodze były bardzo estetyczne. Wszystko się zieleni i rozkwita, chyba najbardziej lubię tą porę roku właśnie ze względu na widoki i odradzającą się przyrodę. Podczas targania rowerów pod górkę było dużo chwil na refleksje :)
Polanka po drodze na Romankę© autochton
Jako, że szczyty gór spowite były chmurami, nieuchronnie wkraczaliśmy w tą białą masę.
Powoli wkraczamy w chmurę© autochton
Rezerwat Romanka© autochton
Przed szczytem Romanki© autochton
Po dotarciu na szczyt posililiśmy się i pogawędzili chwilkę z napotkanym turystom. Następnie pojechaliśmy bardzo przyjemną trasą na Rysiankę. W schronisku zaopatrzyliśmy się w napoje i ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. W tym samym momencie zaczęło padać, skierowaliśmy się na czerwony szlak do Węgierskiej Górki.
Tu się zaczęła prawdziwa przygoda zjazdowa. Potoki kamienie i błoto zdecydowanie podwyższyły poprzeczkę do tego stopnia, że poleciałem przez kierownicę, skończyło się tylko na otarciu naskórka ręki. Pozbierałem się, krótki odcinek sprowadziłem rower i jazda dalej. Kilka miejsc nie pozwalało na jazdę głównie ze względu na spory poziom wody. Z racji skupienia się nad tym co pod kołami zjechaliśmy ze szlaku i trafili na drogę służącą do transportu drewna. Po szybkim rzuceniu okiem na GPS okazało się, że droga zbiega się ze szlakiem więc pojechaliśmy dalej, na końcu drogi napotkaliśmy jedynie sporą skarpę biegnącą w dół. Szlak owszem przebiegał gdzieś w okolicy, ale postanowiliśmy zawrócić i zjechać do Żabnicy.
Droga do Żabnicy, przerwa na walkę ze skurczem© autochton
Zjazd był szybki, mokry i błotnisty, od czasu do czasu przecinały go górskie potoki, można było też napotkać mniejsze lub większe wyrwy w drodze i osuwiska. W Żabnicy nie było już na nas suchej nitki, stąd droga do domu to już tylko spokojny asfalt.
Wycieczka choć miała być spokojna i niewymagająca okazała się pełna niespodzianek oczekując od nas sporej dozy samozaparcia. Nie zamieniłbym jej jednak na żadną inną! W mojej ocenie zasługuje na miano ekstremalnej :) Wiem jednak, że wybierając się kolejnym razem w tę okolicę, trzeba będzie obrać trasę bardziej przyjazną dla roweru w dziedzinie podjazdów.